środa, 10 lipca 2013

SIEDEM

-  Tata mnie już nie kocha.
-  Kocha. Bardzo mocno. 
-  To dlaczego ciągle na mnie krzyczy?
     Chociażbym chciała podpiąć jego pierwsze słowa pod pytanie, nie potrafiłabym, bo młody ewidentnie to stwierdził. Nie chciałam, by miał rację. Był jeszcze dzieckiem, a dziecko, które dowiaduje się w młodym wieku o tym, że jeden z rodziców go nie kocha, zaczyna inaczej patrzeć na przyszłe życie. No to co ja miałam Waszym zdaniem wtedy zrobić, jak nie bronić do upadłego tej rodzicielskiej miłości, której nawet pod lupą nie było widać? Utwierdzanie Oliwiera w przekonaniu, że tatuś go mimo wszystko kocha było łatwiejsze, choć i tak męczyłam się z tym pół drogi przez Bełchatów, który akurat o takiej porze jak ta, a mieliśmy równo godzinę 8, był zatłoczony jak nigdy i czułam się, jakbym omijała zaharowane mrówki.
     A jechaliśmy do jego mamy, która - jak się dowiedziałam - miała na imię Dagmara, mieszkała niecałe 25 km od szkoły, do której natomiast my mieliśmy jedyne 2 km, czyli mówiąc krócej mieliśmy do pokonania niewiele. Ale Oliwier, wrodzony matematyk, jak zaczął swoje obliczenia, wyszło na to, że mielibyśmy pojechać co najmniej do Tunezji. No to sobie wyobraźcie jego obliczenia. 
-  A gdy jak mnie nie ma... czy tata cię wtedy bije? 
-  Kazał mi tego tobie nie mówić, więc nie mogę ci powiedzieć. 
     Czyli bił, cholera jeden bił syna, do tego nie kazał mu nic mi mówić. 
-  Ale jakby mama pytała, nie mów, że tata cię nagminnie bije, dobrze? 
-  Co to znaczy nagminnie? I dlaczego nie mam mówić? - pytał, zaciekawiony. 
-  To znaczy, że ciągle. I dlatego, żeby się nie martwiła, bo chyba nie chcesz, aby twoja mama nie mogła spać po nocach, co? - wytłumaczyłam mu. 
-  Masz rację. Mama powinna się wysypiać do pracy, by zarabiać pieniążki. 
     I choć Oliwier nie był do końca takim aniołkiem, miał wiele za uszami, to jednak niektóre sprawy rozumiał, między innymi tę. 
     A do celu dojechaliśmy po godzinie. Oliwier jako pierwszy wyskoczył z auta, zapominając o swoim plecaku, o kurtce, którą zdjął podczas jazdy, o zamknięciu za sobą drzwi, i hej, o mnie też zapomniał. Radośnie biegł po chodniku wielkiego osiedla, które robiło wielkie wrażenie. Ogólnie dzielnica była bardzo ładna i zadbana.
     I czy mi się wydaje, czy ja widzę tu auto Aleksa? Otrząsnęłam się. W sumie każdy pieprzony bogacz mógł mieć takie samo, ale ta naklejka, SERBSKA, to chyba nie zbieg okoliczności?
     Z popędzającymi słowami Oliwiera "rusz się", które były nadzwyczaj miłe, dorównałam mu kroku, sycząc przez zęby, żeby na za dużo sobie nie pozwalał. Oczywiście wypierdek posłał mi jeden z tych uśmiechów, które załatwiały wszystko, a mówiąc tu wszystko, mam na myśli jego wybryki.
     A kiedy sięgałam palcem do domofonu, by wpisać młodemu numer mieszkania, bo on jeszcze nie dosięgał, stanęłam wryta, gdy drzwi otworzyły się i o mało nie staranowały juniorka. A byłoby to dość komiczne, bo zostałby wgnieciony w ścianę, a ja choćbym nie wiadomo jakiego narzędzia używała, nie dałabym rady go z tej foremki wyciągnąć.
     Ale do rzeczy... przed nami stał wkurwiony, a zarazem zdezorientowany Atanasijevic. Zmierzył mnie wzrokiem, potem przeniósł go na Oliwiera, burcząc coś pod nosem, co podchodziło bynajmniej z oceny moich uszu do "sorry".
-  Wujku, przez ciebie prawie umarłem. - wyrzucał mu. - Co ty tu robisz? Tata jest na treningu, a ty?
-  Przyjechałem do... cioci? - bardziej zapytał, niż stwierdził. - Jest ciężko chora, musiałem przywieźć jej leki.
-  To może my ją odwiedzimy? Karina?
     No tak, zamiast słuchać, wolałam rozkminiać co robił tam Serb, dlaczego akurat wychodził z bloku, w którym mieszkała Dagmara, i dlaczego nie zapiął sobie do końca rozporka. Nie żebym tam patrzyła, ale rzuciło się w oczy.
-  Y, tak. - wybełkotałam cicho.
-  Nie trzeba. Jest przy niej moja koleżanka, dadzą sobie radę. - wywijał się, drapiąc się w głowę. Był zdecydowanie spłoszony, tylko czym? - Pojadę na trening, bo mnie trener zabije. - wyminął nas, a na odchodne rzucił jeszcze, że było miło mu nas znów spotkać, ale po jego uśmieszku i wzroku zrozumiałam, że mówiąc nas, miał na myśli tylko mnie.
     Wtedy zastanawiało mnie wiele rzeczy, mimo to jedna nie dawała mi spokoju. A była najgłupszą z możliwych tez, które mogłam mieć w głowie. Z jakiej racji miał ciocię w Polsce, skoro był z Serbii?
     Mieszkanie Stęplowskiej (tak, czytało się tabliczki na drzwiach, gdzie mimo wszystko było jeszcze napisane nazwisko Winiarska) było gustownie urządzone. Na bogato. A sama Dagmara? Cóż, może na co dzień wyglądała bardziej porządnie, niż w dniu, którym ją odwiedziliśmy. Nieład na głowie, wielka koszulka i spodenki. I jeszcze ten makijaż, zbyt czarny, rozmazany.
     Zaprosiła nas do środka, uprzednie ściskając Oliwiera z całych sił z wielkim utęsknieniem. Aczkolwiek Oli spotykał się z matką w środy, kiedy to miała obowiązek odebrać go ze szkoły i zabrać do siebie, gdzie mogła co najwyżej spędzić z nim trzy godziny, bo ojczulek nie znosił, gdy dziecko w tak młodym wieku wracało po 20, nawet kiedy było z mamą. Czyli jakby nie patrzeć były to 3 godziny tygodniowo, kiedy sam Winiarski miał go na co dzień po dziesięć razy więcej. Nieźle sobie to ustawił, nie myślicie? O tajemniczych spotkaniach z synem poza ustalonymi terminami, wiedziała, bo zaszczycił ją tą wiadomością Oliwier, choć osobiście wolałam, by zrobił matce niespodziankę, ale myślę, że i zakładanym pomysłem na przysłowiowe "schadzki" cieszyła się tak samo, jakby miała zobaczyć go w drzwiach. Dzisiaj chyba nie była zbytnio przygotowana na odwiedziny.
-  Przepraszam za ten bałagan. Nie sądziłam, że dzisiaj przyjedziecie. Poza tym Oliwier ma szkołę...
-  Na 12. - wtrącił Oli, kłamiąc tym samym. - Spoko mamo, wszystko pod kontrolą. Karina to naprawdę fajna opiekunka. - Miło. 
     A kiedy zaprosiła nas do stołu, gdzie leżały jej kosmetyki, a także czyjaś męska koszula, poczułam woń męskich perfum. I kurcze, to był znajomy zapach dla moich nozdrzy... Aleks. Wcale to nie pomogło, wręcz przeciwnie, bo nabrałam jeszcze więcej podejrzeń, i przekonania do tego, że Serb nie ma w Polsce cioci.
-  Kawy, herbaty? - pytała znerwicowana sytuacją, zbierając kosmetyki do torby. Cóż, też czułabym się nieswojo, gdyby ktoś obcy wparował mi do mieszkania w nie właściwym czasie. Kiwnęłam więc przecząco głową, by dać jej trochę więcej czasu dla siebie. A kiedy wreszcie ogarnęła siebie i pomieszczenie, które nie było aż tak zabałaganione, usiadła z nami przy stole i szeroko uśmiechnęła się do Oliwiera, jedzącego ciastka. - To miłe, że pani go do mnie przywozi. Jeden dzień tygodniowo to naprawdę mało, a ja chciałabym patrzeć jak on dorasta.
-  Karina. - wyciągnęłam dłoń w jej kierunku, proponując przejście na "Ty". - Więc dlaczego nie założysz sprawy w sądzie? Myślę, że z łatwością udałoby się teraz coś zmienić. - powinnam się ugryźć wtedy w jęzor, serio.
-  A czy coś się dzieje? Czy Oliwier...
-  Jest dobrze, mogę ci to potwierdzić. - skłamałam, ale ona chyba to wyczuła, a szkoda. Zbyła Oliwiera, mówiąc mu, żeby poszukał w sypialni prezentu dla niego, a potem zwróciła się do mnie:
-  Nie dam się okłamać. Czy Michał, czy on jest dobry dla Oliwiera?
-  Jest, ale... - zacięłam się. - Powinnaś założyć sprawę w sądzie o odzyskanie praw rodzicielskich. Michał bardzo rzadko bywa w domu, a Oli to bardzo źle znosi.
-  Ale kto stanie po mojej stronie, no kto? Michał nie jest słabym przeciwnikiem. Z nim nie wygram. - załamywała się.
-  Ja. - wypaliłam, a ona spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - Ja stanę po twojej stronie.
-  Ale... nikt wcześniej, znaczy żadna opiekunka...
-  Bo się bały, a ja się nie boję. To mnie poróżnia z innymi nianiami.
     Po dość długiej ciszy, wydusiła ostatkiem "dziękuję". Chyba nie miała za co dziękować, ja po prostu ratowałam dzieciństwo jej syna, który właśnie ze skwaszoną miną wrócił do nas i oznajmił, że niczego nie znalazł. 
     
~~~

wróciłam. cześć ;)