niedziela, 25 listopada 2012

DWA


- Karina do jasnej cholery! Matka się o coś pyta. Zejdziesz w końcu?
To tata.
Była godzina bodajże jedenasta z czymś. Dla mnie to noc. Piętnasta to nad ranem. Całkowite rano o szesnastej. Budzić proszę między szesnastą, a dwudziestą. Albo w ogóle. Taki mój jeden, maluteńki warunek.
Założyłam poduszkę na łeb. Wiedziałam o co moja mama chciała pytać. Wczoraj zjadłam jedynie kolację, niczego nie tłumacząc i poszłam spać. Więc jeżeli zejdę, będę zmuszona wszystko wyjaśniać, a ja nie chciałam. Ale wołanie nie ustawało, wręcz przeciwnie, było coraz głośniejsze i namolne.
Zeszłam dopiero po 12.
- Gdy wołam, schodzi się od razu! I jak Ty wyglądasz dziecko?! Nic się nie zmieniłaś. Ten rok we Włoszech nic Ci nie dał! - od razu tona pytań, wyrzutów. Tak, w szczególności za tym tęskniłam.
Siadłam niechlujnie na krzesło. Rodzicielka patrzyła na mnie spod byka. A ja przecież jej złotych gór nie obiecywałam, w zasadzie niczego jej nie obiecywałam, a już na pewno nie poprawy.
- Masz tu zgłoszenie o pracę. Nie będziesz mi się lenić w domu, kiedy możesz zrobić coś pożytecznego.
Spojrzałam na kartkę, potem na nią, i znowu na kartkę, i znowu na nią.
W sumie to rozpierała mnie nijaka radość, że nie pyta o szczegóły nagłego powrotu. Zero tłumaczeń i takich tam. Dla mnie spoko. Zawsze lubiłam łatwe rozwiązywania sytuacji, w których się znajdowałam, ale nie łatwo za to o nie było. Jakoś dawałam radę. Ale z drugiej strony, to ja nie chcę pracować. Wszystko, tylko nie to. Ja tu chciałam odpocząć, a nie zapierdalać od rana do nocy za parę groszy. To ja wolę wrócić do Włoch; albo nie, cofaj!
Ale skoro moja mamusia chce dla mnie dobrze, choć i tak nie będzie, wiadomo, że się nie zgodzę na żadną pracę, to ja z chęcią przeczytam jakie zgłoszenie dla mnie wynalazła.
Dojebała na maksa z tą pracą.
- Że niby dziecko mam pilnować?! Po jakiego chuja? To mi się w życiu nie przyda!
- Oj przyda Ci się! Sama kiedyś rodzinę założysz. A tu proszę, mama co nie umie zakładać pieluchy, to jest dopiero wstyd!
- Mamciu, ale to dziecko ma 7 lat. Jemu chyba pieluchy nie trzeba zakładać. - spojrzałam na nią z sarkazmem.
- To żadne wytłumaczenie. Za chwilę widzę Cię ubraną i ładnie idziesz starać się o tą pracę!
- Ale ja nie chcę! Pomyślałaś o tym? Oczywiście, że nie. Zawsze wiesz wszystko najlepiej.
- Wiesz, że mnie już nie ruszają tego typu teksty? - uśmiechnęła się do mnie triumfalnie. - Zawsze lubiłaś dzieci, nie zaprzeczysz. Myślę, że ta praca wyjdzie Ci na dobre.
- Sratata. - bąknęłam.
Dlaczego ona zawsze musi mieć rację?

Podjechałam pod ich dom autem ojca. Dziwne, że mi dał. Na pewno gdzieś w jego pamięci utkwiła ta stłuczka. I tak jak już wcześniej wspominałam, na polskich drogach nie da rozpędzić się do 200km/h. Powód? - popękane ulice. Ja osobiście uważam, że zwinięcie autostrad po EURO 2012 było błędem, ale okej, premier wie lepiej.
Btw, podjechałam pod nie byle jaki dom! Ogromny, biały, z dużym ogródkiem, a ja mam słabość do ogródków. Kiedyś miałam swój, ale tata mi go skosił. Byłam unhappy. Próbowałam założyć jakiś we Włoszech, ale Paolo za nic nie chciał słyszeć o czymś takim. I ja nie wiem czemu.
I jeszcze ta duża, czarna brama, i skrzynka pocztowa, z inicjałami: D. M. Winiarscy. Nie znam ludzi.
Nie od razu zostałam wpuszczona na posiadłość. Chwilę to wszystko trwało. Tylko żebym nie zastała nikogo w ręczniku! Ja mam do tego szczęście.
Wyszedł mi naprzeciw. Był ubrany, nie ma striptizu. Zmierzyłam go od góry do dołu, a uwierzcie długość miał niesamowitą. Chodząca wieża AJFLA.
- Cześć. - och, od razu na Ty? - Z ogłoszeniem o pracę? Wiesz, nie mam czasu teraz, muszę odebrać syna ze szkoły, ale gdybyś mogła chwilę poczekać, to na pewno jak wrócę się zgadamy.
Ja tu do niego przyszłam, a on figluje mnie jakimiś wymówkami. Daję mu szansę, aby znalazł swojemu synowi dobrą niańkę (bo nie powiem, ale w pilnowaniu dzieci jestem jeszcze bardziej zajebista, niż w tym, no wiecie), on natomiast kazał mi czekać. To nie mi zależy na tym, żeby bawić jakiegoś bachora, to chyba mu powinno jak już.
- To jak, może być? - kiwnęłam głową.
No tak, bo ja wolę być miła i uprzejma. A przecież mogłam mu wygarnąć albo co najmniej podziękować za propozycję pracy i do wiedzenia. Ale tego nie zrobiłam. Od zawsze jebałam szerokim uśmiechem wokół ludzi. To było do mnie nie podobne, bo w domu zachowywałam się zupełnie inaczej. Coś z plusem i minusem. Ale obchodziło się. Ludzie mnie za to kochali.
Czekałam niecałe 15 minut przed ich domem, siedząc na masce samochodu i dłubiąc słonecznik. I muszę powiedzieć, że w wewnątrz domu mają o niebo lepiej, niż na zewnątrz. I już wchodząc, zdołałam się zgubić. Pośród własnych myśli.
- Imię, nazwisko, wiek, jaką szkołę skończyłaś? - pytał, grzebiąc w jakiejś wielkiej torbie.
- Karina Skalska. 23 lata. Studiowałam dziennikarstwo. I nie, nie pilnowałam nigdy dzieci, jeżeli o to pan też chce zapytać, chyba że liczą się koty, bo je akurat pilnowałam, znaczy się próbowałam, jeden wypadł przez okno, drugi po prostu zatruł się karmą, nie moja wina przecież, to w sklepie mi ją polecali, ale miałam też psa, no ale go to samochód potrącił, wie pan śmierć na tysiąc sposobów. Ale miałam też rybkę...
- Starczy już. - przerwał mi, wbijając we mnie żelazny wzrok.
Error, Error, Error! Czy ja zawsze muszę gadać takie głupoty, kiedy o ważną rzecz humanitarną chodzi?
- Chyba się nie zrozumieliśmy. Ja potrzebuję odpowiedzialnej i rozsądnej opiekunki, a nie roztrzepanej.
- Ja jestem odpowiedzialna i rozsądna. Może czasami za dużo głupot gadam, albo za dużo jem, ale tak ogółem to wszystko ze mną w porządku. Mogę to udowodnić, ale tylko wtedy, gdy da mi pan tą pracę.
Chwilę patrzyłam na niego niepewnie. Znów się pakował, znów zachowywał się tak, jakby mnie obok niego nie było. Jezusie, chamscy faceci są wszędzie! I co z tego, że ten jest nieziemsko przystojny, że ma anielsko niebieskie oczy, i diabelsko seksowny trzydniowy zarost, który dodaje mu tylko uroku, skoro zachowuje się jak każdy inny!
- Czyli jak będzie? Dam z siebie wszystko.
Nie wiem po jaką cholerę się tak staram o tą pracę. Może dla mamy i dla świętego spokoju, a może dlatego, że źle to wszystko rozegrałam, i po prostu mam teraz nieźle w bani nasrane, czy coś w tym stylu. Choć szczerze wolałam, aby jak najszybciej odpowiedział, i aby to wszystko się skończyło, jak zaczęło.
- Ponieważ jako jedyna jeszcze tu stoisz, prosisz o pracę, a uwierz wiele kandydatek było na twoim miejscu, jednak szybciej stąd wychodziły, jak wchodziły, dlatego... Masz tą pracę.
Masz tą pracę, nie spierdol tego. To wszystko było takie suche. On był taki suchy.
Może dzięki tej jego suchości wszystkie stąd wychodziły, nie starając się bardziej o miejsce?
- Dziękuję. - wcale nie powiedziałam tego z wdzięczności. Czułam, że dał mi tą pracę z litości, lub z wyboru, bo innej już nie znajdzie.
- Zaczynasz od jutra. Bądź na 9. A teraz przepraszam, ale muszę uciekać na trening.
Wyszłam. Czułam się cholernie źle. Łaski mi przecież nie robił daniem mi tej pracy. Mógł równie dobrze mnie spławić. Kurde, ale nie. Chwilami sama już nie wiedziałam, czego tak naprawdę chcę. Chciałam pracę, i jej nie chciałam. Albo ja po prostu jestem jednak dziwna, albo po prostu wyjazd do Włoch mi zaszkodził.
Myśląc tak o wszystkim i o niczym, i może też trochę o tym, co będzie na obiad, przeskakiwałam co dwa schodki, kierując się ku bramie.
    - Pani będzie moją nową opiekunką? - usłyszałam pytanie za sobą.
Nie sądziłabym nigdy, że syn tej chłodnicy, może być aż tak słodki. W sumie mógł to odziedziczyć po ojcu, ale miałam nadzieję, że charakter ma raczej po mamie. Blond włoski, niebieskie oczka i jego urok osobisty był o niebo lepszy od Seniora. Kucnęłam przed nim, uśmiechając się do niego.
- Tak, będę twoją nową nianią i obiecuję, że nie będziesz się ze mną nudzić. - Pstryknęłam go w nos. Myślałam, że chociaż to go rozweseli, ale nie, on nadal był smutny.
- Poprzednia niania też tak mówiła. A potem pokłóciła się z tatą i już więcej nie przyszła.
- Ja na pewno tak szybko nie pójdę. Zostanę z tobą, ile tylko będziesz chciał. Zgoda?
- A pójdziemy na plac zabaw? Bo tata nie ma czasu nigdy.
- Pewnie, że pójdziemy. I jeszcze w inne milion miejsc, do których będziesz chciał iść. - uśmiechnął się na sam dźwięk tych słów. Zdecydowanie wolałam go uśmiechniętego, niż smutnego.


Samochody i ich mechanizm były dla mnie obce. Nawet mój ojciec nie za bardzo znał się na penetrowaniu wnętrza auta, dlatego odsyłał je szybko do warsztatu. Dziś niestety byłam zmuszona, by stanąć na poboczu drogi, by nie rozwalić pojazdu do końca.
A kiedy myślałam, że będę musiała wracać piechotą, zjawił się On i z tym zajebistym uśmiechem po prostu zaoferował pomoc.
Jego postawa, jak i loki razem z twarzą, no dobra całym nim, skutecznie mnie rozpraszały. Każdy jego ruch zapamiętywałam dokładnie. Pierwszy raz widziałam mężczyznę, który sam od siebie zaoferował coś kobiecie. Czyżbym trafiła na kogoś idealnego? Nie, tacy nie istnieją. Raczej.
- Już, gotowe. - otrzepał ręce i zamknął maskę samochodu.
Nie był Polakiem. Jego akcent zdradzał wszystko. Ale to tylko polepszało sprawę.
- Dziękuję ślicznie. Nie wiem, co bym bez pana zrobiła. - tak, uprzejma ja, zwracająca się per „pan”.
- Aleks. - wyciągnął dłoń, a ja uścisnęłam ją z bananem na twarzy.
- Karina.
I chyba rozśmieszył go mój bananowy uśmiech, bo parsknął perlistym śmiechem. Ach, chodzący sex!
- Może w rekompensatę dasz się zaprosić na gorącą czekoladę? - zapytałam, mrużąc prawe oko. Ten tik nazywał się u mnie drobną niepewnością.
- Uwielbiam czekoladę. Ale przepraszam, śpieszę się. Może innym razem.
Ugh, będzie następny raz! Nawet nie wiecie, jak rozpierdalało mnie od środka, i nie ze złości, tylko ze szczęścia.
Dopiero, gdy się rozeszliśmy, a ja znowu ruszyłam w drogę do domu, zdałam sobie sprawę, że następnego razu nie będzie. Nie znaliśmy się, więc niby jak? Nie wierzę w przypadki, ale gdyby jednak...
Walnęłam pięścią o kierownicę, gdy podjechałam pod garaż. Matka wyszła ze ścierką na przywitanie i machała nią tak, jakby co najmniej miałam wrócić z dalekiej podróży lub z takowej podróży wracać minimum po dziesięciu latach. Kiwnęłam jej do niej głową ze słabym uśmiechem, zamykając samochód.
- I jak? - pytała, gdy przegryzałam jabłko. - Dostałaś pracę? Miłe dziecko? A ile będą ci płacić? Ty, a ten tatuś to jaki jest, co robi?
Pokręciłam zabawnie głową, patrząc na własną matkę, jak na debilkę, i wcale nie chciałam jej w tym momencie urazić. Jest kochana, pytała o wszystko, troszczyła się i interesowała, ale... no właśnie, jest ale. Czasami przeginała, a ja nienawidziłam jak ktoś przeginał.
- Mamo, spokojnie, oddychaj. - odezwałam się wreszcie, konsumując jabłko, przez co mówiąc, plułam. Tak, dobre wychowanie się udzielało. - Dostałam tą pracę, nie bój dupencji mamciu. Młody całkiem słodki i strasznie podobny do tatusia, który no nie oszukujmy się, zachowuje się jakby był pępkiem świata. Ale... dla świętego spokoju waszego i mojego będę tam pracować, ile tylko będzie mi dane. - uśmiechnęłam się na sam koniec, jakbym chciała przekazać, że kłamałam.
- Jestem z Ciebie dumna, Karinko. - ujęła moją twarz w dłonie i obśliniała jeden z policzków. Skrzywiłam się, wycierając się rękawem.
- Mamooo! Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem już mała dzidźka.
- Oj kochanie. Nie było cię tyle, a mi trudno jest przyzwyczaić się, że dorosłaś. Tak bardzo nie chciałam, żebyś dorastała. - wyraźnie posmutniała.
- Ej, mamuś, a chciałaś żebym dalej tłukła ci twoje ulubione wazony i wywalała dopiero co poukładane ciuchy z szafy?
- Masz rację. Lepsza taka duża ty, niż ten mały chuligan. - uśmiechnęła się.
- Tak, wiem. Byłam małym gnojkiem, którego nie znosiliście, ale kochaliście. - przytuliłam ją. - Kocham cię i dziękuję, że tyle dla mnie robisz. - szeptałam jej do ucha.
- To nasz obowiązek. Wyrosłaś na porządną dziewczynę, ba kobietę. Jesteśmy z tatą z ciebie dumni.
Nie macie z czego być dumni.
- A właśnie! - oderwała się ode mnie. - Dzwonił jakiś mężczyzna i pytał o ciebie. Kazał przekazać, żebyś o nim nie zapomniała. To jakiś twój kolega z Włoch? - pytała, zabierając się za krojenie sałaty na kolację.
- A mówił jak ma na imię? - zapytałam podejrzliwie.
- Coś na P. Czekaj, czekaj. Ach tak już wiem. Paolo. 



no to ten, brniemy dalej. 
jeżeli czytacie, wpiszcie się w zakładkę 'informowani'. naprawdę, tak będzie mi lepiej i łatwiej Was informować.
zakłada 'czytam' w budowie. mam małą prośbę, mogłybyście napisać w tej zakładce w komentarzu, że czytam Wasze blogi? jest tego tyle, a ja się gubię. byłabym wdzięczna.

niedziela, 18 listopada 2012

JEDEN



Wróciłam z Włoch.
Nie kłam, Karino. Ty stamtąd uciekłaś.
A wracałam do Bełchatowa. Do rodzinnego miasta, w którym się urodziłam, wychowałam, zdałam maturę i pierwszy raz rozbiłam auto. Nie swoje, ojca! Nie ucierpiałam, co innego samochód. To była moja pierwsza jazda po zdaniu prawa jazdy. Szczęście w nieszczęściu, że rozbiłam je na podwórku, wjeżdżając do garażu. Moim skromnym zdaniem, to ściana uderzyła w auto, ale tatko miał inne zdanie. Musiałam odpracowywać w jego firmie budowlanej. Aczkolwiek mama twierdziła, że pracując w rodzinnej firmie, ojciec poniesie jeszcze większe straty, niż zniszczone auto, czy ściana w garażu. Miała rację. Zamiast pustaków, zamówiłam czerwone cegły. Od tamtej pomyłki, tata stwierdził, że lepiej bym zajęła się domem.
Ale chyba najważniejsze jest w tym wszystkim to, że kodeks karny ominął mnie szerokim łukiem!
I jeszcze to, że nie zbiłam mamie jej ulubionych doniczek. Zabiłaby na miejscu.

Rodzice przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Po dwóch latach rozłąki stęsknili się bardziej niż ja, ale to moi staruszkowie, wybaczam im. Nie mieli pojęcia z jakim sumieniem wraca ich córka, z jaką psychiczną blizną się zmaga, i z jak brudnym ciałem się wozi. Kiedy dzwonili, próbowałam zachować spokój, choć przy gardle miałam nóż; i tak im kłamałam, że u mnie wszystko w porządku. Tendencja do kłamstw wyszlifowała się u mnie na 6+ albo i więcej.
Podsumowując; a jest co podsumowywać? We Włoszech było naprawdę koszmarnie. Nie miałam swojego życia. Wszystko planował on. Czułam się tam wykorzystywana, a potem odstawiana na bok, jako ta „zużyta”. Chyba odpowiedź na pytanie czemu wróciłam? zna już każdy albo co najmniej może się domyślać. Bo się stęskniłam? Phi, też mi coś. Bo niby za czym?; za tym wiejskim życiem, za domem, czy może za popękanymi ulicami, na których nie da się rozpędzić do 200 km/h? Nic z tych rzeczy. Ja uciekłam i przyznaję się do tego z ręką na sercu, bez bicia. Zwiałam od tego chaosu, burdelu, tych spojrzeń wszystkich facetów, zwiałam od miejsca, które powodowało, że coraz częściej myślałam o skończeniu ze sobą, o samobójstwie. Przede wszystkim uciekłam od człowieka, którego kochałam. I to on był winien mojej ucieczki. Bo gdyby nie narzucał mi swoich reguł i nie decydował za mnie, zostałabym tam dla Niego. Ale on tego nie brał pod uwagę. Spieprzył sprawę. A mówił, że kocha, że szanuje, że uwielbia, że pragnie.
Kategorycznie powinnam przestać o nim myśleć, o tym wszystkim co niby nas łączyło. On tego nie brał pod uwagę. Dla niego najważniejsza była jego praca, w której niestety i ja zabalowałam.
Właśnie w tym tkwi tajemnica nagłego powrotu. I nie powiem o tym rodzicom, no way.

I miałam cichą nadzieją, że w Polsce uda mi się o Nim zapomnieć.
A miał na imię Paolo Ferre. 




wstawiam, choć nie wiem, co z tego będzie. 

chcesz być informowana/y o nowościach? wpisz się w zakładkę 'informowani'.