- Nie tylko nie on, nie on, nie on.
Mój uśmiech podchodził bardziej pod grymas, bo akurat wtedy, kiedy ja robiłam zakupy, jakiś inny wypierdek naszej planety musiał robić to samo i nic złego w tym, gdyby robiły to nieznane mi osoby, a nie akurat takie, które znam i za bardzo za nimi nie przepadam.
- Proszę, nie patrz się tu, nie patrz się.
Głupio zaczęłam przepychać się przez ludzi stojących w kolejce, by tylko stanąć obok stoiska z warzywami, tudzież brokułami. No bo hej, siatkarze na pewno nie lubią tego typu warzywka. Jak idiotka zaczęłam przebierać najpierw w brokułach, potem w pomidorach, udając, że szukałam dobrej jakości do zupy. A to był obłęd, bo Oliwier nienawidził zup. Właśnie, Oliwier!
- Tu jestem. - odezwał się, uczepiając się biedronkowego koszyka. Powiedziałam to na głos? - Zobacz, co znalazłem. - uniósł niewielkiej wielkości przezroczyste pudełko. - To słuchawki. Takich jeszcze nie mam. Mogę, mogę, mogę? - prosił.
- Po pierwsze nie znalazłeś tego tylko wziąłeś ze stoiska, odróżniamy takie rzeczy, a po drugie poproś tatę, by ci kupił.
- Tata mi tego nie kupi. Ma sto słuchawek, a mi daje już tylko te, co się psują. - naburmuszył się, ruszając aleją sklepu naprzód. Podążyłam za nim, szukając na półkach proszku do pieczenia. A że był to poniedziałek, pierwszy dzień tygodnia, pierwsza ocena na start, trzeba było jakoś zachęcić młodego, by starał się tak dalej, dlatego wymyśliłam, że będę mu piekła smakołyki, ale tylko za dobre stopnie w nauce.
- To napisz list do świętego mikołaja.
- Bardzo śmieszne. Mikołaj nie istnieje. Nie jestem taki głupi jak reszta dzieciaków. - zabawnie prychnął. Zaśmiałam się, czochrając jego blond czuprynę. - W szkole ostatnio pani nam powiedziała, że ktoś kto zostawia wszystkie rzeczy dla siebie i nie chce się nimi dzielić, to egoista. Nie chcę obrażać taty, ale sama widzisz. - wzruszył bezradnie ramionami.
- Yhym, też tak myślę. Ale jeżeli chcesz żyć, to mu lepiej tego nie mów. A teraz idź to odłóż, dobrze?
- Nie ma szans, żebyś mi to kupiła? Obiecuję się, że się poprawię i będę sprzątać pokój i nawet mogę pomyć naczynia. - namawiał mnie, a ja kiwałam przecząco głową. - Foch! - tupnął nóżką, a ja pociągnęłam go za kaptur, by szedł dalej. Sięgnęłam po proszek do pieczenia. - No tak, prochy sobie kupujesz, ale słuchawek to już nie. - burknął, a ja roześmiałam się w głos.
- Głupolu, a ciasto będziesz chciał jeść.
- A to będzie ciasto z prochami jakimiś? Będę miał po tym schizy. - ponownie się roześmiałam, gilgocząc go w żebra. Roześmiał się słodko.
- Co tu tak wesoło, hm? - podniosłam głowę i stało się to, przed czym uciekłam na drugim końcu sklepu. Bóg mnie chyba nie wysłuchał.
- Cześć wujek. - młody podał dłoń Aleksowi, przeczesując włosy. Jaki słodziak. - Bo wiesz, ja chcę słuchawki sobie kupić, a Karina znowu prochy jakieś do ciasta kupuje. O, a może ty mi je kupisz? - szturchnęłam go w ramię z morderczym spojrzeniem, ale on wytknął jedynie do mnie język. Westchnęłam.
- Pewnie, pokaż je. Dobre, najlepsze jakie mogłeś wybrać. Są już twoje. A twoja niania gorzko zapłaci, że jest taka samolubna. - przybili sobie piątki, a ja no cóż, otworzyłam buzię jak karp, a potem ją zamknęłam, urażona ich planami.
- No okej, fajnie się gadało, ale my musimy już iść, prawda Oli? - popędzałam go.
- Nie prawda, chciałaś jeszcze kurczaka kupić. - po raz kolejny zmordowałam go wzrokiem. A ten jak zwykle się głupio cieszył.
- Nie szkodzi, ja też się właśnie wybierałem do kasy. - odezwał się ten nieproszony. - Daj, poniosę ci koszyk.
- Nie trzeba. - bąknęłam, ruszając przed siebie.
- Ale z ciebie dżentelmen, wujku.
Wyprzedziłam ich i do kasy doszłam swoim tempem. Słyszałam tylko jak chichoczą i czułam, że ten cały Aleks gapił mi się na dupę, serio. To było dość niekomfortowe. Miałam ochotę zasłonić tą część ciała koszykiem, ale znając życie, wyglądałabym komicznie.
- Jeszcze się z nim trzymasz? - szepnął mi do ucha, wystawiając swoje zakupy na taśmę.
- Żyjesz w błędzie. Prawda jest taka, że Oliwier to bardzo pociesze dziecko o szerokich zainteresowaniach. - zacytowałam jego słowa, ironizując.
- Rzeczywiście, uważaj, bo ci zaraz uwierzę. - prychnął.
- Trzeba być ślepym, żeby tego nie zauważyć.
- Mhm, czyli będziemy teraz sobie w oczy skakać, tak przy ludziach, zaraz pokłócimy się o to, kto będzie płacić. Romantycznie, nie sądzisz?
Pokręciłam głową, uśmiechając się z przekorą. Wolałam zostawić to bez komentarza, bo znając mnie i znając już go, wyszłaby z tego niezła afera. Tak, afera rodziców. Bo jakby nie patrzeć, był z nami Oliwier i wszystko wyglądało dość podejrzanie. Zapłaciłam za swoje zakupy i stanęłam za kasą, czekając aż Oliwier wygramoli się z kolejki i odbierze swoje new słuchawki, których okrutna niania nie chciała mu kupić.
- Wujek Aleks proponuje podwózkę. Zgadzamy się, czy idziemy z buta? Ja wolę to pierwsze.
- Muszę wejść jeszcze do banku, czyli idziemy z buta. - jeszcze tego brakowało, bym miała siedzieć z tym debilstwem w jednym samochodzie.
- Tak się składa, że też muszę jechać do banku, więc nie ma sprawy. - znów się odezwał nieproszony z tym triumfalnym uśmieszkiem! Grr!
- Siedzę z przodu! - oznajmił młody, a raczej krzyknął i poleciał do samochodu jego pseudo wujka. Gdyby wiedział, jak ten jego wujaszek go nie lubi.
- Robisz to specjalnie?
- Ale co? - udawał głupiego. Nie musiał nawet udawać, bo i bez tego szło mu całkiem nieźle. Zaśmiałam się z kpiną pod nosem i wsiadłam do samochodu. Oczywiście na tyły, bo Oliwier jak coś sobie postanowi, to nie odpuści.
Obskoczyliśmy bank, a także objechaliśmy trzy razy rondo, bo Oliwier chciał driftu. A ja o małe co driftowałabym zębami po szybie, bo piraci drogowi są wśród nas. Co gorsze, bo wypadki chodzą po ludziach, driftować mogłam też po asfalcie. Odetchnęłam z ulgą, gdy zatrzymaliśmy się pod domem Winiarskich.
- Może wejdziesz wujku? Karina będzie robić ciasto, a my możemy przetestować słuchawki. - zaproponował wcielony diabeł. Zmrużyłam złowrogo oczy do lusterka, w które, jak przewidziałam, spojrzał Aleks. Uśmiechnął się jedynie, po czym odmówił. Uff! I odjechał. Alleluja!
- Od dzisiaj jesteś moim wrogiem number one, wiesz? - syknęłam.
- Wiem. - odpowiedział dumnie, jakby przyjmował moje wyzwanie na klatę. - Zauważyłem, że nie lubisz się z wujkiem Aleksem. Ja go też nie lubię. Przez cały czas udawałem. Głupi się nabrał i kupił mi jeszcze słuchawki. - roześmiał się, a ja normalnie trzepnęłabym go w łeb za jego odzywki, ale skoro i ja za nim nie przepadałam, to po jakiego grzyba?
- Wiesz, chyba będą jeszcze z ciebie ludzie. - stwierdziłam, przytulając go ochoczo do siebie.
Niestety radość zniknęła szybciej, niż przewidziałam. Co prawda Winiarski nie miał teraz w planach treningu, ale zakładałam, że pewnie gdzieś wyszedł, jak zawsze w poniedziałki. Tym razem był w domu i twierdząc po jego minie chyba czekał na Oliwiera.
- Gdzie byliście tak długo?
- Byliśmy w sklepie, bo Karina obiecała mi upiec ciasto za piątkę z plastyki. - odpowiedział na odchodne młody, od razu kierując się do kuchni.
- Chodź tu, jak z tobą rozmawiam! - wrzasnął. Oli wrócił i stanął niechlujnie przed ojcem. - Za co dostałeś tą piątkę?
- No z plastyki!
- Ale za co? Za rysunek?
- Za obrazek rodziny, chcesz pokażę ci. - wyjął pospiesznie z plecaczka teczkę i pokazał obrazek tacie. - Ale nie pokazuj Karinie, bo nie kazała siebie na nim malować.
- Słyszałam. - odchrząknęłam. Oparta o framugę drzwi, przyglądałam się obydwóm.
- Soreczka nianiu najukochańsza, ale ten obrazek bez ciebie nie miał kolorów po prostu. - uśmiechnął się do mnie z szelmowskim uśmieszkiem.
- A gdzie mama? - sapnął Winiarski, podsuwając mu pod nos rysunek. - No gdzie?!
- No tu! - wbił paluszka w kartkę. - Ślepy jesteś? - rzucił, a chwilę potem żałował, że to powiedział. Podreptał w moją stronę i schował się pomiędzy moimi nogami.
- Jak ty się w ogóle odzywasz do mnie?! Nie jestem twoim kolegą! - krzyczał. - Chodź tu!
- Wolę nie. - szepnął drżącym głosikiem, a ja jedynie pogłaskałam go po głowie i szepnęłam, by poszedł i przeprosił. Bo co jak co, ale przeprosiny w tym momencie należały się Michałowi jak nigdy. Stał przed Winiarskim ze spuszczoną głową. Wyglądało to jakby zaraz miał być wydany na niego wyrok.
- Przepraszam tato, nie chciałem tego powiedzieć. - wyszeptał piskliwym głosikiem. Byłam z niego dumna. Potrafił przyznać się do błędu, a to było naprawdę wiele jak na dziecko w jego wieku.
- Ale powiedziałeś. Kara na PlayStation. - odparł chłodno.
- Na trójkę czy na dwójkę? - zaśmiałam się pod nosem, słysząc jego pytanie. Szybko jednak stłumiłam śmiech dłonią.
- Na ten i na ten. Do odwołania.
- Kurcze. - sapnął Oliwier, zrezygnowany. Chyba zrozumiał, że mógł nie przypominać, że posiada dwa PS.
- Coś jeszcze? - warknął, patrząc na syna z ukosa.
- Nie, tatusiu. Jeszcze raz bardzo cię przepraszam, że nazwałem cię ślepym. Wcale tak nie myślę. - skruszony podszedł do Winiarskiego i przytulił się do jego nóg. A kiedy Winiarski stał jak słup, on dodał: - Przytulisz mnie? Dawno mnie nie przytulałeś.
I to chyba zadecydowało o tym, że pewna część serca Winiarskiego po prostu pękła.
Kiedy się tak przytulali, zrozumiałam, że chwila spokoju im obydwóm dobrze zrobi, dlatego wzięłam się za pieczenie tego ciasta, które powinno się już teoretycznie piec, a apetyczna woń rozchodzić po mieszkaniu, ale jak powszechnie wiadomo, co się odwlecze, to nie uciecze.
- Zaczęłaś beze mnie?
Aha, czyli nie potrzebowali czasu dla siebie.
Młody wszedł do kuchni i wdrapał się na krzesło, tym samym nurkując palcami w czekoladowym kremie. Trzepnęłam go w łapska, ten jeden zrobił niewinną minę i przypomniał mi, że to jego nagroda i raczej można mu robić z nią, co zechce. Miał rację, skurczybyk mały.
- Tata coś mówił jeszcze na temat rysunku? - zapytałam, formując ciasto.
- Tylko to, że ładnie wszystko namalowałem, i że mam po nim talent. Bo nie wiem czy wiesz, ale mój tata całkiem dobrze rysuje. Ale śpiewać zupełnie nie potrafi, nie to co ja. Chcesz posłuchać?
- A co dla mnie zaśpiewasz?
- Pomarańczowe lato, znasz? - kiwnęłam głową na nie. - Domyśliłem się. To może jakąś piosenkę Dżemu? Tata często ich słucha, niektóre znam już na pamięć. - znów pokiwałam przecząco głową. - Jeezus, to co ty znasz tylko kolorowe kredki? - załamał ręce, podpierając się na łokciach i bacznie przyglądając się moim poczynaniom.
- Wiesz Oliwier, bo nie wszyscy w swoim życiu uwzględniają muzykę.
- W ogóle nie słuchasz muzyki? - pisnął oszołomiony.
- Oczywiście, że słucham, na przykład jak jadę samochodem, albo czasami zdarza mi się podsłuchać coś w radiu, ale generalnie nie zapamiętuje wszystkich, dlatego być może nie znam twoich hitów. - wzruszyłam ramionami, wkładając ciasto do piekarnika.
- Jak uda się tobie tutaj popracować, to będziesz je znała, obiecuję. - oznajmił mi, a ja zmarszczyłam czoło.
- Co to znaczy, jak uda?
- No bo dużo niań uciekało przed tatą, mówiłem ci już o tym.
- Obiecywałam, że zostanę. - przypomniałam mu z nawiązką.
- Obiecywałaś też, że zabierzesz mnie w milion miejsc, w których jeszcze nie byłem. I gdzie są te miejsca, proszę mi powiedz?
- Zważ na to, że jestem tu od soboty, a dzisiaj mamy poniedziałek. - broniłam się.
- Sratata. - bąknął. Jakbym słyszała siebie, serio! - Obiecałaś też, że będziemy jeździć do mamy. - wyszeptał ledwo słyszalnie.
- Mówiłam, że w weekendy. W ten się nie udało, więc może w następny. - zmierzyłam go podejrzanym wzrokiem. - Hej, czy ty mi wypominasz, co mam robić? O ile wiem, to dorosły podejmuje decyzje o ważnych sprawach. Więc proszę skończ, bo zrobi się niemiło.
- Czy Oliwier sprawia jakieś problemy? - do kuchni znienacka wpadł Winiarski i jedyne, co mnie wtedy zastanawiało to to, czy słyszał naszą rozmowę.
- Czy ja wiem.. - zaczęłam, a gdy zobaczyłam przerażony wzrok Oliwiera, powiedziałam, że młody to czysty aniołek. No bo, jakby przymknąć jedno oko, drugie, przechylić głowę, to całkiem milutki jest.
- Mówiłem tylko, że nie umiesz śpiewać tak dobrze jak ja. Chciałem coś Karinie zaśpiewać, ale ona nie ma pojęcia o naszych hitach, tato. - narzekał, tym samym tłumacząc się. Tymczasem Winiarski zanurkował palcem w czekoladowym kremie, który swoją drogą ubywał niczym woda w umywalce, i gdyby Senior był mniejszy i młodszy, dostałby po łapach.
- Mu już nie zdzielisz po łapach? - zarzucił mi złowrogo.
- Ja? Przecież to twoja nagroda. - wytknęłam mu język i zajrzałam do piekarnika. Oliwier w tej sytuacji nie mógł nic zrobić, gdyż przerażała go myśl o tym, że gdyby zdzielił ojcu, dostałby trzy razy mocniej.
- Hm - zaczął głośne myślenie Winiarski. - A ja puszczę wam coś ,czego obydwoje nie znacie.
- Tato, ustaliliśmy, że będziemy najpierw testować jakość muzy. - skomlał młody. Winiarski tylko machnął na niego ręką i włączył płytę w radiu na parapecie. (David Deeja&Ami-Trumpet Lights)
- O taak - zaczął w rytm muzyki poruszać głową, a nawet ciałem. O Józefie, Maryjo z dzieciątkiem Jezus, watę miałam w nogach!
- Kto ci to podesłał? - zapytał zażenowany syn.
- Turecki hicior, co chcesz? - tanecznym krokiem podszedł do syna i zaczął wywijać przed nim, a młody tylko prychnął i oznajmił mi, że to on go tego nauczył. - Mario z Turcji wyłapał z radia. Dobre, co nie?
Musiałam przyznać, że muzyka całkiem dobra, wpadająca w ucho, aż chce się tańczyć, ale nie tak jak Winiarski, który no krótko mówiąc, potrafił wywijać bioderkami, łącząc to z pracą nóg, rąk i w ogóle całym ciałem.
- Mówiłeś, że potrafi malować, nie potrafi śpiewać, ale że taniec ominąłeś? - zażartowałam.
- Ominąłem, bo myślałem, że tata nie lubi tańczyć, ale widocznie się pomyliłem.
Ta nasza rozmowa bardziej podchodziła pod krzyki, bo nagłośnienie radia było nadzwyczajnie duże. A Winiarski, no cóż robił swoje, dopóki muzyka się nie skończyła. A najgorsze było w tym wszystkim to, że nawet gdybym chciała, nie potrafiłam oderwać od niego wzroku.
- Ale się zmęczyłem. - sapnął Senior, dosiadając się do nas.
- Rzeczywiście, było to bardzo męczące. - odezwałam się w woli usamowolnienia, bo przecież idiotycznie wyglądałoby, gdybym się w ogóle nie odzywała w towarzystwie Winiarskiego, który w odpowiedzi obrzucił mnie wzrokiem, jakby zaskoczony, że się właśnie odezwałam.
- Karina ma rację. Staruszek już z ciebie. - zażartował tym razem młody. W odwecie dostał po łbie. Nie żeby tak specjalnie, to było upozorowane.
- Który ma ochotę na gorącą czekoladę z bitą śmietaną? No bo cóż, na ciasto będziecie musieli trochę poczekać.
- Ja, ja, ja! - wyrwał do przodu Oli. - A tata nie chce, odchudza się.
- Przepraszam synu, ale gdzie ty tu widzisz spasłego ojca, co?
- Ile bitej śmietany? - wtryniałam się im w zdanie i wcale nie czułam się źle. A kiedy Oli odpowiedział, że chce kupę śmietany, Winiarski zmierzył go wzrokiem. Od razu się poprawił, mówiąc, że miało być kupę radości.
No i tak sobie żyliśmy, dopóki Winiarskiemu znowu coś nie odwaliło, ale nie byłoby tego, gdyby znowuż to Oliwier czegoś nie odwalił. A poszło o słuchawki od pseudo wujka Aleksa. W sumie nie zrobił nic złego, po prostu chciał się pochwalić. Ale kiedy zaczął opowiadać, skąd to ma, od kogo dostał i takie tam, Winiarski zmienił swoje zachowanie diametralnie i o takie za przeproszeniem gówno, Oliwier oberwał po głowie i nie oszczędzę wam więcej szczegółów, bo po dupie też dostał. Oczywiście nie byłoby bicia i krzyku, gdyby Oli nie zaczął pyskować ojcu, a był moment podczas obrywania się młodemu, kiedy to zaczął go przepraszać. Niestety Winiarski bez skrupułów zagonił go do pokoju, skąd słyszałam już tylko krzyki i płacz młodego. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie wtrąciła. Dlatego chwilę później stałam w drzwiach pokoju Oliwiera i z przerażeniem patrzyłam na to, co wyprawiał jego ojciec.
- Przestań! - wrzasnęłam na niego, a on szybko odwrócił się w moją stronę. - O głupie słuchawki będziesz go teraz nękał?! Masz coś jeszcze w tej głowie?!
- Akurat nie ty będziesz mi mówić, co mam robić! - wysyczał, rozwalając kolejną grę młodego i wyrzucając ją za okno.
- Facet, jesteś psychiczny! - stwierdziłam, podbiegając do Oliwiera, siedzącego na łóżku. - Hej, boli cię coś?
- Nie, bardziej boli to, że tata rozwala mi wszystkie zabawki. - zapłakał w moje ramię, a ja przytuliłam go i pocałowałam w głowę. - Karina zrób coś, zabierz go stąd, nie chcę mieć takiego taty.
W tym momencie coś we mnie pękło, coś niebywałego, coś co kazało mi wstać i stanąć twarzą w twarz z Winiarskim.
- Słyszysz, co mówi o tobie syn? - zaczęłam, przerywając mu jego czynność. - Słyszysz to kurwa?! On nie chce mieć takiego ojca, chce mieć normalnego, takiego, który uderzy, kiedy trzeba, a nie wtedy, kiedy ma na to ochotę! Jesteś jakimś psycholem, padło ci na mózg! Po co rozwalasz mu jego zabawki? To tak jakby ktoś rozwalił ci twój treningowy sprzęt, ba buty czy piłkę! Czemu mu to robisz? - wyrzucałam z siebie. - Co powoduje, że raz jesteś taki uczuciowy wobec niego, a raz taki wybuchowy? Człowieku, co się z tobą dzieje?!
- Nie wiem - odpowiedział zmieszany. - Kurwa, nie wiem. - i wyszedł, tchórz jeden wyszedł, a ja zostałam sama z tym bałaganem, ale co najgorsze zostałam sama z roztrzęsionym Oliwierem, który do siebie dopuszczał już tylko mnie. Kiedy ponownie wzięłam go w swoje ramiona, cichutko wyszeptał jedno polecenie, które zadecydowało o tym, że definitywnie postanowiłam wypowiedzieć wojnę Winiarskiemu.
- Chcę do mamy, proszę zawieź mnie do mamy.
bez humoru, kompletnie. Skra ponownie przegrywa, a kibice, no cóż, cytują znany Nam wszystkim cytat, który chyba stanie się znakiem rozpoznawczym Bełchatowskiej drużyny. ja naprawdę wierzę w Skrę, wierzę w ich możliwości, wierzę w ich potencjał i grę, ale to, co obecnie wyprawiają jest nie do pomyślenia. jeden wielki szok! przydałby się nowy transfer, nie sądzicie? bo trener Nawrocki ma naprawdę małe pole do manewru, szczególnie teraz, kiedy z kontuzją na ławce siedzi Winiarski i Atanasijevic. wracajcie, chłopaki! ;<
mam nadzieję, że rok 2013 przyniesie więcej woli walki i chęci zwycięstw. przede wszystkim życzę sobie, Kibicom, zawodnikom zdrowia, bo bez tego nie da rady ruszyć z dołka, w którym - MY kibice - i Bełchatowianie aktualnie siedzimy i jak na razie nic nie zwiastuje na to, żebyśmy mieli się podnieść. bo ileż to można cytować "Dumni po zwycięstwie, wierni po porażce"?
poza tym, czytelnicy, życzę Wam dużo dużo szczęścia i pomyślności w nadchodzącym Nowym Roku. tym, którzy piszą - dużo weny twórczej i zapału do pracy. tym, którzy czytają - dużo cierpliwości i wyrozumiałości, co do nas piszących :) Bawcie się i pijcie!
Bieenia będzie sobie siedzieć w domku, w ciepłym wyrku z kartonem chusteczek. Tak, spędzam Sylwestra z Polsatem. Cieszę się bardzo z tego powodu ;>
*no i kierwa doczekałam się tej publikacji, od której zacznie wszystko się zmieniać.
sobota, 29 grudnia 2012
niedziela, 23 grudnia 2012
PIĘĆ
- Nie wypada pić w pracy, czyż dobrze sądzę?
- Zrobimy wyjątek.
To była ewidentna odmowa z mojej strony napicia się z nim, ten jednak nie zrozumiał do końca mojej ironii, bo usiadł obok mnie na drugim krześle i wręczył jedną z lampek szampana, które przyniósł ze sobą.
Poza tym hej, od kiedy Winiarski jest skłonny do łamania stereotypów?
- O czym rozmawialiście?
Nietypowe pytanie z jego ust, lecz padło. Zaśmiałam się w myślach, upijając kolejne łyki szampana.
- O niczym. - odpowiedziałam obojętnie, bo go raczej nie powinno to obchodzić.
- Iskrzyło między wami. - spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami. - Źle to wyglądało. - dokończył.
- Do prawdy? A mogę wiedzieć, czemu nas obserwowałeś?
- Nie wiem, tak po prostu. - wzruszył ramionami.
- To tak po prostu się nie pytaj. - odparłam ostro.
- Pracujesz u mnie, chyba powinienem wiedzieć, co dzieje się u niani mojego syna.
- Nic złego. - oznajmiłam, stawiając przed nim pustą lampkę. - O Oliwierze rozmawialiśmy.
- Skurwiel znowu się wtrąca. - syknął przez zęby. Zmroziło mnie.
- Nie lubisz go, co?
- Nie trawię. - odpowiedział, kiwając głową na pustą lampkę, jakby pytał czy mam ochotę na jeszcze jednego. Kiwnęłam przecząco głową. Jakoś nie miałam ochoty pić z moim pracodawcą. - Uważaj na niego. - dodał po chwili.
Tym razem widocznie się zaśmiałam z ironią, słysząc o czym do mnie mówił. Jeden ostrzegał przed drugim i byłoby spoko, gdyby ten drugi nie gadał tego samego na pierwszego.
- Koledzy z drużyny, a oczy sobie nawzajem drapią. - pokręciłam głową z politowaniem.
- Kwestia upodobań. - wytłumaczył i wstał. - Powinnaś poszukać Oliwiera. - i odszedł, dołączając do grona jego znajomych, którzy jakby nie patrzeć, wciąż się mi przyglądali. I chyba dlatego nie lubię takiego typu imprez.
Byłam dla nich nowym obiektem westchnień, a także nowym obiektem do zaczepienia wzroku. Niektórzy się lekko uśmiechali, niektórzy mrozili wzrokiem, niektóre spojrzenia były nawet bardzo natarczywe, szczególnie jednego z kumpli Michała, który co chwila zerkał w stronę Oliwiera i jego kolegi Arka, hm, ojciec? W każdym bądź razie w przeciwieństwie do niego jego partnerka była całkiem miła, bo kiedy przechodziłam obok ich stolika zaproponowała mi, bym się do nich dosiadła, ale widząc porywczą reakcję Michała, odmówiłam. Nie krzyknął, czy coś, po prostu spojrzał się na mnie twardo, a jego wzrok wyraźnie mówił: tylko spróbuj. Może przesadzam, znaczył może tylko: idź dalej, opiekuj się Olim; no ale, jedno i to samo. Miałam zostawić ich w spokoju.
Po części rozumiałam zachowanie tych bardziej "natarczywych tęczówek" ludzi. Opiekowałam się Oliwierem, a o ile było mi wiadomo, to Winiarski nie dawno się rozwiódł. Oni wszyscy zapewne chcieli, by ich małżeństwo powróciło do pierwotnej postaci, a ja mogłam wyglądać w domu Winiarskich trochę podejrzanie. Na szczęście Ci milsi połączyli to w dość racjonalny sposób i nie brali pod uwagę statusu rodziny Winiarskich. Bo ja naprawdę byłam tam tylko opiekunką ich dziecka.
- Oli, zbieraj się, zaraz jedziemy.
- Już? - burknął wyraźnie niezadowolony. - A tata jedzie z nami? Przecież gdzieś poszedł.
- Ale już jest. No już zakładaj kurtkę, wiesz jak twój tata nie znosi spóźnień. - poganiałam go, sama ubierając jesienny płaszcz w szatni.
Zbieraliśmy się około godziny 22, gdyż Winiarski zważał na szkołę syna, co mnie bardzo zdziwiło, bo było widać, że bawił się świetnie w towarzystwie swoich znajomych. Ale nie okazywał wielkiego zadowolenia tym, że Oliwier pojechał razem z nim na bankiet. Zdawało mi się, że nawet mi nie ufał, a dobrze wiedział, że zajmę się jego synem najlepiej jak potrafię. Ten jednak dla upewnienia się spoglądał co chwilę w stronę dwóch chłopców, którzy przez cały czas bawili się aparatem. A gdy powracał upewniony wzrokiem, zmierzył mnie, a dla mnie było to dość niekomfortowe, bo czułam się co najmniej jakby rył na moim ciele napis, który nie należał do najmilszych.
- Karina, chyba mamy problem. - z transu wyrwał mnie młody, ciągnąc za kieszeń mojego płaszcza.
Spojrzałam tam, gdzie on. Pijany Winiarski. W tamtym momencie miałam ochotę krzyknąć, rozjebać ojczulka na kawałki. I co z tego, że po pijaku wyglądał jeszcze bardziej seksi i był w pewnym stopniu pociągający? Jedno wielkie gówno, a najgorsze w tym było to, że powoli przekonywałam się do ojca Oliwiera. Poczułam wielki zawód, większy od tego miłosnego.
- Przynajmniej wiemy, gdzie zniknął. - stwierdził młody, podając mi płaszcz swojego taty. Wzięłam go od niego i dostałam takiego laga*, że nie wiedziałam, co z początku miałam z nim zrobić.
- Kaa ri ri nko, ła ła dnie dziś wyglą..
- Nic już nie mów, tato. Karina się tobą zajmie. - przerwał szybko jego jąkanie Oli. Bo się popłaczę! Ty pierdoło, czemu nie dałeś mu mówić dalej? I hej, czemu ja?!
- Ja go nie ubieram. - założyłam ręce na piersi. Może trochę dziecinnie, ale on był ode mnie wyższy i cięższy! A gdyby mnie przygniótł swoim cielskiem? Oliwier na pewno by nie pomógł, bo niby jak. Znając go, zaczął by tyrać ze swoich opiekunów i jeszcze skoczyłby na nas i udał, że jesteśmy trampoliną.
- Saaam się u u biorę. - spojrzałam na niego błagalnie. Nie potrafił ustać na nogach i chciał się jeszcze ubrać? Zrezygnowana wzięłam ten płaszcz i go ubrałam. Wcale nie było aż tak źle. Do momentu, gdy to oparł głowę o moje ramię.
- Ła a ddnie pa pa pachni esz. - wybełkotał, a mnie zemdliło od odoru czystej wódki.
Jakoś dobrnęliśmy do auta. Młody bardzo upierał się, by siedzieć z przodu, więc Winiarskiego wepchnęłam na tyły. Trochę żałośnie wyglądał z otwartą buzią przylepioną do okna, ale pomińmy. Wzięłam się za odpalanie samochodu i natrafiłam na kolejny problem, albowiem kluczyki. Nakazałam młodemu nigdzie się nie ruszać, starszemu raczej nie musiałam, ledwo otwierał oczy, więc? I wróciłam do szatni, w której najprawdopodobniej musiały wypaść z kieszeni płaszcza Seniora.
- Tego szukasz?
Podskoczyłam, słysząc głos mężczyzny za moimi plecami. Tysiąc myśli z czego 999 okiełznane były koszmarem z Włoch. Panicznie się odwróciłam i... chyba odetchnęłam z ulgą, że to tylko Aleks z moją zgubą. Tak tylko po części, bo jego akurat też nie miałam ochoty oglądać.
- Dzięki. - rzuciłam, próbując zabrać mu kluczyki, które wyciągnął na dłoni. Jednak szybko ją schował. - Nie mam ochoty na żarty. Oliwier musi jutro do szkoły, poza tym Winiarski...
- Może pomogę? - przerwał mi troskliwym głosikiem.
- 15 minut temu potrzebowałam pomocy, nikt nie raczył się pofatygować, przechodziliście obok mnie i jeszcze obrzucaliście żałosnym wzrokiem. Teraz wsadź sobie tą twoją pomoc w dupe i oddaj mi kluczyki. - wysyczałam podirytowana, bo taka była prawda, a ja od prawdy wręcz rzygam.
- Nie tak ostro. Złość piękności szkodzi. - droczył się ze mną, kręcąc kosmykiem moich włosów.
- Gdyby naprawdę szkodziła, stałby tu pasztet, a nie piękność. - odpyskowałam, patrząc mu w oczy.
- Mądra, pyskata, do tego śliczna. Chyba się co do ciebie pomyliłem. - zabrał swoje łapska z moim włosów i tak samo jak ja, nawiązał kontakt wzrokowy.
- Daj mi kluczyki. - rzuciłam, nie przedłużając.
- Jutro kawa, co ty na to? - gdybym piła, ciecz byłaby już na nim. - Mówię poważnie. - potwierdził, wiercąc w moich oczach dziurę swoim spojrzeniem. Zmiękły mi kolana, serio!
- Przemyślę... zobaczę. - odpowiedziałam spokojnie. Tym samym skorzystałam z jego nieuwagi i wyrwałam z jego łap kluczyki. Powędrowałam w stronę drzwi i żeby było fajniej, odwróciłam się ze słodkim uśmiechem i dodałam: - Przepraszam, jednak nie. Jutro mam terapię, jak odpędzać się od debilów. Cześć. - i wyszłam.
Restauracja znajdowała się ponad 150 km od domu Winiarskich. Młody zdążył zasnąć, a patrząc w lusterko stwierdziłam, że starszy spał już od samego wejścia do samochodu. W ciszy jechałam, a ciemność, która panowała na zewnątrz wcale mi nie pomagała. Od dziecka bałam się ciemności, miałam to po tacie, który również się jej boi do dziś. Ale byłam już dorosła musiałam przełamać lody, a facet, który dosłownie przed chwilą wyminął mnie z piskiem opon, wcale mi nie pomagał, wręcz przeciwnie, zboczyłam na chwilę z kursu. A kiedy zwolnił, zrozumiałam, że coś chciał mi pokazać. Rejestracja: Italy. I znów przyspieszył.
Nie mogłam pochopnie podejmować decyzji, czy pochopnie obierać właściwe myśli. To nie musiał koniecznie być On, a zwolnił, bo może coś mu spadło, musiał podnieść, nie wiem, zmieniał płytę, zacięła mu skrzynka biegów. Wszystko jest możliwe, wszystko! Ale ta rejestracja, znajome liczby i litery, poza tym Włochy. Niekoniecznie musiał być to On, ale mógł. I to mnie przerażało do szpiku kości.
Nie mogąc przestać myśleć o tajemniczym samochodzie, podjechałam pod dom Winiarskich. Nie było sensu, bym czołgała Seniora na górę, dlatego zamknęłam auto w garażu, a młodego wzięłam na ręce i zaniosłam do domu. Powinnam siebie skarcić za wyjrzenie przez okno. Był tam. Stał i perfidnie patrzył w okno, w którym stałam. Był też ten samochód, dokładnie ten, który mnie wymijał. Wsiadł do niego i odjechał z piskiem opon. To nadal nie musiał być On. Skąd mógł wiedzieć, że pracowałam u Winiarskich? A może to jakiś znajomy Michała? Jechałam jego autem, niosłam jego syna. Może wziął mnie za jego żonę? Boże, daj racjonalne wyjaśnienie, bo zdechnę na zawał. Naprawdę.
Wesołych Świąt! Życzę, żeby jadło poszło w cycki! :*
Poczytacie sobie jeszcze przed Nowym Rokiem.
- Zrobimy wyjątek.
To była ewidentna odmowa z mojej strony napicia się z nim, ten jednak nie zrozumiał do końca mojej ironii, bo usiadł obok mnie na drugim krześle i wręczył jedną z lampek szampana, które przyniósł ze sobą.
Poza tym hej, od kiedy Winiarski jest skłonny do łamania stereotypów?
- O czym rozmawialiście?
Nietypowe pytanie z jego ust, lecz padło. Zaśmiałam się w myślach, upijając kolejne łyki szampana.
- O niczym. - odpowiedziałam obojętnie, bo go raczej nie powinno to obchodzić.
- Iskrzyło między wami. - spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami. - Źle to wyglądało. - dokończył.
- Do prawdy? A mogę wiedzieć, czemu nas obserwowałeś?
- Nie wiem, tak po prostu. - wzruszył ramionami.
- To tak po prostu się nie pytaj. - odparłam ostro.
- Pracujesz u mnie, chyba powinienem wiedzieć, co dzieje się u niani mojego syna.
- Nic złego. - oznajmiłam, stawiając przed nim pustą lampkę. - O Oliwierze rozmawialiśmy.
- Skurwiel znowu się wtrąca. - syknął przez zęby. Zmroziło mnie.
- Nie lubisz go, co?
- Nie trawię. - odpowiedział, kiwając głową na pustą lampkę, jakby pytał czy mam ochotę na jeszcze jednego. Kiwnęłam przecząco głową. Jakoś nie miałam ochoty pić z moim pracodawcą. - Uważaj na niego. - dodał po chwili.
Tym razem widocznie się zaśmiałam z ironią, słysząc o czym do mnie mówił. Jeden ostrzegał przed drugim i byłoby spoko, gdyby ten drugi nie gadał tego samego na pierwszego.
- Koledzy z drużyny, a oczy sobie nawzajem drapią. - pokręciłam głową z politowaniem.
- Kwestia upodobań. - wytłumaczył i wstał. - Powinnaś poszukać Oliwiera. - i odszedł, dołączając do grona jego znajomych, którzy jakby nie patrzeć, wciąż się mi przyglądali. I chyba dlatego nie lubię takiego typu imprez.
Byłam dla nich nowym obiektem westchnień, a także nowym obiektem do zaczepienia wzroku. Niektórzy się lekko uśmiechali, niektórzy mrozili wzrokiem, niektóre spojrzenia były nawet bardzo natarczywe, szczególnie jednego z kumpli Michała, który co chwila zerkał w stronę Oliwiera i jego kolegi Arka, hm, ojciec? W każdym bądź razie w przeciwieństwie do niego jego partnerka była całkiem miła, bo kiedy przechodziłam obok ich stolika zaproponowała mi, bym się do nich dosiadła, ale widząc porywczą reakcję Michała, odmówiłam. Nie krzyknął, czy coś, po prostu spojrzał się na mnie twardo, a jego wzrok wyraźnie mówił: tylko spróbuj. Może przesadzam, znaczył może tylko: idź dalej, opiekuj się Olim; no ale, jedno i to samo. Miałam zostawić ich w spokoju.
Po części rozumiałam zachowanie tych bardziej "natarczywych tęczówek" ludzi. Opiekowałam się Oliwierem, a o ile było mi wiadomo, to Winiarski nie dawno się rozwiódł. Oni wszyscy zapewne chcieli, by ich małżeństwo powróciło do pierwotnej postaci, a ja mogłam wyglądać w domu Winiarskich trochę podejrzanie. Na szczęście Ci milsi połączyli to w dość racjonalny sposób i nie brali pod uwagę statusu rodziny Winiarskich. Bo ja naprawdę byłam tam tylko opiekunką ich dziecka.
- Oli, zbieraj się, zaraz jedziemy.
- Już? - burknął wyraźnie niezadowolony. - A tata jedzie z nami? Przecież gdzieś poszedł.
- Ale już jest. No już zakładaj kurtkę, wiesz jak twój tata nie znosi spóźnień. - poganiałam go, sama ubierając jesienny płaszcz w szatni.
Zbieraliśmy się około godziny 22, gdyż Winiarski zważał na szkołę syna, co mnie bardzo zdziwiło, bo było widać, że bawił się świetnie w towarzystwie swoich znajomych. Ale nie okazywał wielkiego zadowolenia tym, że Oliwier pojechał razem z nim na bankiet. Zdawało mi się, że nawet mi nie ufał, a dobrze wiedział, że zajmę się jego synem najlepiej jak potrafię. Ten jednak dla upewnienia się spoglądał co chwilę w stronę dwóch chłopców, którzy przez cały czas bawili się aparatem. A gdy powracał upewniony wzrokiem, zmierzył mnie, a dla mnie było to dość niekomfortowe, bo czułam się co najmniej jakby rył na moim ciele napis, który nie należał do najmilszych.
- Karina, chyba mamy problem. - z transu wyrwał mnie młody, ciągnąc za kieszeń mojego płaszcza.
Spojrzałam tam, gdzie on. Pijany Winiarski. W tamtym momencie miałam ochotę krzyknąć, rozjebać ojczulka na kawałki. I co z tego, że po pijaku wyglądał jeszcze bardziej seksi i był w pewnym stopniu pociągający? Jedno wielkie gówno, a najgorsze w tym było to, że powoli przekonywałam się do ojca Oliwiera. Poczułam wielki zawód, większy od tego miłosnego.
- Przynajmniej wiemy, gdzie zniknął. - stwierdził młody, podając mi płaszcz swojego taty. Wzięłam go od niego i dostałam takiego laga*, że nie wiedziałam, co z początku miałam z nim zrobić.
- Kaa ri ri nko, ła ła dnie dziś wyglą..
- Nic już nie mów, tato. Karina się tobą zajmie. - przerwał szybko jego jąkanie Oli. Bo się popłaczę! Ty pierdoło, czemu nie dałeś mu mówić dalej? I hej, czemu ja?!
- Ja go nie ubieram. - założyłam ręce na piersi. Może trochę dziecinnie, ale on był ode mnie wyższy i cięższy! A gdyby mnie przygniótł swoim cielskiem? Oliwier na pewno by nie pomógł, bo niby jak. Znając go, zaczął by tyrać ze swoich opiekunów i jeszcze skoczyłby na nas i udał, że jesteśmy trampoliną.
- Saaam się u u biorę. - spojrzałam na niego błagalnie. Nie potrafił ustać na nogach i chciał się jeszcze ubrać? Zrezygnowana wzięłam ten płaszcz i go ubrałam. Wcale nie było aż tak źle. Do momentu, gdy to oparł głowę o moje ramię.
- Ła a ddnie pa pa pachni esz. - wybełkotał, a mnie zemdliło od odoru czystej wódki.
Jakoś dobrnęliśmy do auta. Młody bardzo upierał się, by siedzieć z przodu, więc Winiarskiego wepchnęłam na tyły. Trochę żałośnie wyglądał z otwartą buzią przylepioną do okna, ale pomińmy. Wzięłam się za odpalanie samochodu i natrafiłam na kolejny problem, albowiem kluczyki. Nakazałam młodemu nigdzie się nie ruszać, starszemu raczej nie musiałam, ledwo otwierał oczy, więc? I wróciłam do szatni, w której najprawdopodobniej musiały wypaść z kieszeni płaszcza Seniora.
- Tego szukasz?
Podskoczyłam, słysząc głos mężczyzny za moimi plecami. Tysiąc myśli z czego 999 okiełznane były koszmarem z Włoch. Panicznie się odwróciłam i... chyba odetchnęłam z ulgą, że to tylko Aleks z moją zgubą. Tak tylko po części, bo jego akurat też nie miałam ochoty oglądać.
- Dzięki. - rzuciłam, próbując zabrać mu kluczyki, które wyciągnął na dłoni. Jednak szybko ją schował. - Nie mam ochoty na żarty. Oliwier musi jutro do szkoły, poza tym Winiarski...
- Może pomogę? - przerwał mi troskliwym głosikiem.
- 15 minut temu potrzebowałam pomocy, nikt nie raczył się pofatygować, przechodziliście obok mnie i jeszcze obrzucaliście żałosnym wzrokiem. Teraz wsadź sobie tą twoją pomoc w dupe i oddaj mi kluczyki. - wysyczałam podirytowana, bo taka była prawda, a ja od prawdy wręcz rzygam.
- Nie tak ostro. Złość piękności szkodzi. - droczył się ze mną, kręcąc kosmykiem moich włosów.
- Gdyby naprawdę szkodziła, stałby tu pasztet, a nie piękność. - odpyskowałam, patrząc mu w oczy.
- Mądra, pyskata, do tego śliczna. Chyba się co do ciebie pomyliłem. - zabrał swoje łapska z moim włosów i tak samo jak ja, nawiązał kontakt wzrokowy.
- Daj mi kluczyki. - rzuciłam, nie przedłużając.
- Jutro kawa, co ty na to? - gdybym piła, ciecz byłaby już na nim. - Mówię poważnie. - potwierdził, wiercąc w moich oczach dziurę swoim spojrzeniem. Zmiękły mi kolana, serio!
- Przemyślę... zobaczę. - odpowiedziałam spokojnie. Tym samym skorzystałam z jego nieuwagi i wyrwałam z jego łap kluczyki. Powędrowałam w stronę drzwi i żeby było fajniej, odwróciłam się ze słodkim uśmiechem i dodałam: - Przepraszam, jednak nie. Jutro mam terapię, jak odpędzać się od debilów. Cześć. - i wyszłam.
Restauracja znajdowała się ponad 150 km od domu Winiarskich. Młody zdążył zasnąć, a patrząc w lusterko stwierdziłam, że starszy spał już od samego wejścia do samochodu. W ciszy jechałam, a ciemność, która panowała na zewnątrz wcale mi nie pomagała. Od dziecka bałam się ciemności, miałam to po tacie, który również się jej boi do dziś. Ale byłam już dorosła musiałam przełamać lody, a facet, który dosłownie przed chwilą wyminął mnie z piskiem opon, wcale mi nie pomagał, wręcz przeciwnie, zboczyłam na chwilę z kursu. A kiedy zwolnił, zrozumiałam, że coś chciał mi pokazać. Rejestracja: Italy. I znów przyspieszył.
Nie mogłam pochopnie podejmować decyzji, czy pochopnie obierać właściwe myśli. To nie musiał koniecznie być On, a zwolnił, bo może coś mu spadło, musiał podnieść, nie wiem, zmieniał płytę, zacięła mu skrzynka biegów. Wszystko jest możliwe, wszystko! Ale ta rejestracja, znajome liczby i litery, poza tym Włochy. Niekoniecznie musiał być to On, ale mógł. I to mnie przerażało do szpiku kości.
Nie mogąc przestać myśleć o tajemniczym samochodzie, podjechałam pod dom Winiarskich. Nie było sensu, bym czołgała Seniora na górę, dlatego zamknęłam auto w garażu, a młodego wzięłam na ręce i zaniosłam do domu. Powinnam siebie skarcić za wyjrzenie przez okno. Był tam. Stał i perfidnie patrzył w okno, w którym stałam. Był też ten samochód, dokładnie ten, który mnie wymijał. Wsiadł do niego i odjechał z piskiem opon. To nadal nie musiał być On. Skąd mógł wiedzieć, że pracowałam u Winiarskich? A może to jakiś znajomy Michała? Jechałam jego autem, niosłam jego syna. Może wziął mnie za jego żonę? Boże, daj racjonalne wyjaśnienie, bo zdechnę na zawał. Naprawdę.
Wesołych Świąt! Życzę, żeby jadło poszło w cycki! :*
Poczytacie sobie jeszcze przed Nowym Rokiem.
poniedziałek, 17 grudnia 2012
CZTERY
Mieliśmy ładną niedzielę. Pogodną ze słońcem wysoko, gdzie nie gdzie biała chmurka. Ptaki śpiewały z każdych stron, ludzie mimowolnie uśmiechali się do przechodniów. I ja też się uśmiechałam, choć nie miałam do tego powodu. Szłam chodnikiem, mijając ludzi, którzy najprawdopodobniej szli do kościoła, bo mieliśmy godzinę przed dziewiątą. Z większym naciskiem przyglądałam się pełnym rodzinom, które bez świadomości o tym, że mogą kiedyś już nie być razem, beztrosko szli, pokonując niewidzialne przeszkody. Dałabym wiele, aby młody Winiarski zasmakował choć trochę z tego, co mam ja, czy inni ludzie. By mógł poczuć się jak w prawdziwej rodzinie. Nie bez powodu obmyśliłam dość nietypowy plan. Oli będzie czuł się o wiele lepiej, jeżeli z matką będzie miał taki sam kontakt co z ojcem. Narażałam się tymi wyjazdami, ale nie mogłam przecież patrzeć jak młody cierpi, bo jego ojciec w sobie tak upodobał. Wiadome, chciał go wychować na silnego i zapewne dobrego człowieka, ale jeżeli Winiarski przez słowa krzyk, przemoc rozumiał dobre wychowanie, to czym dla niego jest to niedobre? Czy takie w jego oczach istnieje? Był jedynym człowiekiem-ojcem, którego miałam okazję poznać i od razu na wejściu ocenić, że nie dorósł, by wychowywać dziecko. Tylko, że no kurde, bałam się o tym mu powiedzieć. Nie znaliśmy się, on zapewne nie znosił, gdy ktoś wtrąca się w nieswoje sprawy i ingeruje w czyjeś życie, mówiąc, jak ma wychować syna. A on na pewno sam wiedział jak powinien go wychowywać, tylko że nie rozumiał tych słów do końca. Czasami takie zachowania jak u Winiarskiego przechodzą z genami. Czy był właśnie w taki sposób wychowywany? Jeżeli tak, to przecież sam musiał wiedzieć jakie to uczucie, gdy rodzic poniża własne dziecko. Przecież doznał tego i dane było mu odczuć to na własnej skórze. Więc chyba powinien zwalczać takie wychowania dzieci, czyż nie? Zawsze łatwo powiedzieć, gorzej zrobić. Bo jeżeli Winiarskiemu zbyt mocno udzieliły się wspomnienia z dzieciństwa, to ma to już niestety podłoże psychiczne. Może za bardzo się wyryły w jego głowie, a teraz, kiedy ma własne dziecko, chce sprawiedliwości? Chce, by inni cierpieli tak jak on w młodym wieku? Jego tok myślenia wskazuje na to, że biciem i krzykiem wychowasz dziecko na porządne, bo jakby nie patrzeć Winiarski nie wyrósł na chlejusa czy przestępcę, tylko na mężczyznę z dobrej rodziny. Przeklęty paradoks.
Tego dnia jeszcze dużo myślałam przez co nie byłam sobą. Ciągle byłam myślami gdzieś daleko, co zauważył Oliwier. Może i lepiej, bo ja sama miałam dość udawania, że go słuchałam i kiwania głową, że miał rację. A zakładając, pewnie jej nie miał, przecież to dopiero dziecko. Jedyne, co udało mi się obczaić, to to, że był bardzo podekscytowany jakimś wyjściem ojca, i że chciałby z nim pójść, ale jak zwykle tatuś się nie zgadzał. Aha, bo bym ominęła najważniejsze. W niedziele i święta starszy Winiarski siedział w domu, zakuty w czterech ścianach sypialni i tylko nie kiedy krzyczał coś do Oliwiera. Zazwyczaj były to wyrzuty, czasami zdarzało się, że prosił go, by coś mu przyniósł. Ogólnie stare śmieci, nic się nie zmieniło.
- Karina, ty mnie w ogóle nie słuchasz!
Wzdrygnęłam się, patrząc na Oliwiera klęczącego przed moją siedzącą postacią na kanapie. Uśmiechnęłam się do niego nikle, a on tylko burknął pod nosem i usiadł obok mnie z założonymi rękoma.
- Mówiłem, że chcę jechać z tatą. Pindluje się i pindluje, więc to musi być fajna impreza. Pogadasz z nim? - spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- Oli, widocznie to bardzo ważne spotkanie dla twojego taty, więc chyba nie wypada ładować mu się na głowę.
- Ja chyba też jestem ważny, no nie? - chrząknął, wyraźnie niezadowolony.
- Oczywiście, że jesteś, ale chyba w tym przypadku to nie. - uśmiechnęłam się do niego złośliwie.
- Pogaaaaadaj z nim. - skomlał mi nad uchem.
- Dobra, mogę, ewentualnie, ale nie obiecuję żadnych dobrych rezultatów.
Tymi oto słowami zostawiłam go i udałam się na górę. Robiłam to wyłącznie dla świętego spokoju i może też dlatego, żeby Oli poczuł się bardziej zauważalny w tym domu. Taka impreza na pewno dobrze mu zrobi. Otworzy się na świat i ludzi, choć z tym kłopotów on raczej nie miał.
Stanęłam przed drzwiami do jego sypialni, z której wiało chłodem w moim odczuciu. Nie lubiłam starć z nim, bo przecież zdążyłam się na nim przejechać, czy go poznać. Gdy usłyszałam ciche 'proszę', niepewnie weszłam, a ciepło, które panowało w tym pokoju uderzyło we mnie obuchem.
Winiarski stał przed lustrem nad szafką. Ubrany w spodnie od garnituru i białą koszulę, próbował zawiązać krawat. Widział moje odbicie w lustrze i jakież było jego zdziwienie, że ujrzał mnie, a nie swojego syna. I tak patrząc na wnętrze jego sypialni, na te ciepłe kolory, które tam panowały, znikła moja niepewność i obawa, że coś mogło pójść nie tak. Podeszłam bliżej niego i stanęłam za jego plecami.
- Może ja spróbuję? - nie czekając na jego odpowiedź, stanęłam przed nim i zaczęłam zawiązywać krawat. Ciepło jego oddechu muskało moje dłonie, co mi wcale nie pomagało. Co chwila patrzyłam w górę, orientując się, że przeszywał mnie niebieskim wzrokiem. - Wiesz, to nie takie trudne, jak ma się wprawę. Gotowe. - uśmiechnęłam się, zabierając ręce i odruchowo spoglądając w lustro.
- Nie płacę ci za to, żebyś siedziała ze mną, tylko za to, żebyś pilnowała mojego syna. - rzucił chłodno.
- Wiem. Przyszłam tu w innej sprawie. - odwróciłam się do niego i zdałam sobie sprawę, że nadal mnie przeszywał wzrokiem. - Oliwier bardzo chciałby pojechać z tobą.
- Wykluczone. Zostaje z tobą w domu. Nie mam zamiaru za nim latać i sprawdzać, czy nic mu się nie stało. Zresztą ten bankiet jest dla dorosłych, a nie dla dzieci. - ze świstem wyminął mnie i zaczął szukać czegoś w szafie.
- A ja myślę, że warto byłoby go zabrać ze sobą. Poznałby nowych ludzi, otworzyłby się na świat. To całkiem fajne przeżycie dla dziecka w jego wieku.
- Nie sądzę. Nie miałbym wolnego czasu dla siebie i dla znajomych. Pilnowanie dziecka nie wchodzi w grę. - uparty stał przy swoim, a ja miałam ochotę tupnąć nogą i narzucić mu towarzystwo Oliwiera, czy tego chciał, czy nie. - W ogóle, przepraszam, od kiedy to my jesteśmy na Ty? - zmrużył oczy.
Nic nie trwa wiecznie. Musiał wtrącić swoje co nieco, bo przecież rozmowa schodziła na niewłaściwy tor. Palant, a nawet gorzej... szympans!
Naszym uszom dobiegł głos stuknięcia o drzwi. Winiarski szybko otworzył je, a do pokoju wpadł Oliwier. Zaśmiałam się pod nosem.
- Ciebie to śmieszy? - wycedził w moją stronę, szybko spoważniałam. - A ty gówniarzu jeden ile razy mam ci mówić, że się nie podsłuchuje starszych?! - podniósł go za ramię i potrząsnął kilka razy. Oliwier skulił się na tyle, ile mógł.
- Bo ja chciałem jechać z tobą. - mówił łamiącym się głosem.
- Nie pojedziesz! Nie mam zamiaru cię pilnować! - puścił go.
- Ka ka rina... - jąkał się. - Ona może z nami pojechać. Będzie mnie pilnowała.
Winiarski spojrzał się na mnie chłodnym wzrokiem. Wiedziałam, że nie da za wygraną ani jeden ani drugi. Nie wiedziałam też, czy zdziałam cokolwiek trzecim głosem, ale przełamałam się i spróbowałam.
- Mogę pojechać.
Tym razem to ja świdrowałam go wzrokiem, co pozytywnie wpłynęło, bo chwilę później sam podniósł Oliwiera z podłogi i szepnął mu coś na ucho.
- Idź się przebrać. - a potem wstał i zwrócił się do mnie. - Tobie też wypada to zrobić.
Trzy godziny później znajdowaliśmy się w jednej z bełchatowskich eleganckich restauracji. Tłum wielkich panów i ich towarzyszek, połowa to zapewne żony i dziewczyny, i dzieci, latające od stolika do stolika. Tak, panie Michale, rzeczywiście to impreza tylko dla dorosłych. Rzeczywiście, egoista.
Nie łatwo było mi uporać się w pół godziny i wybrać z mojej szafy coś, co nadawałoby się na bankiet. W końcu postawiłam na blado różową sukienkę, bez ramiączek i obcisłą w talii, a także kremowe platformy. Miałam na tyle dobrze, że mi w każdej fryzurze dobrze, więc postawiłam na rozpuszczone i wyprostowane. Oczywiście, gdy pojawiłam się ponownie w domu Winiarskich, młody, ubrany w swój garnitur zagwizdał i podszedł do mnie, oferując ramię. Zaś starszy po raz kolejny przeszywał mnie wzrokiem. I tak przez całą podróż do restauracji. Teraz siedziałam sama z Olim i rozglądałam się po sali, gdy to jego ojciec gdzieś się zaszył.
- O patrz, to Arek! Syn wujka Mariusza. - pokazał mi palcem, a ja szybko trzepnęłam go w łapę. - Co? - spojrzał na mnie oburzony.
- Palcem się nie pokazuje. - wytłumaczyłam. Ledwo się obejrzałam, a przede mną stał rozweselony kumpel młodego, którego mi przed chwilą pokazywał.
- Cześć. To moja niania, Karina. Karina to mój kumpel Arek.
- Dzień dobry. - uśmiechnął się młody, a ja odpowiedziałam mu tym samym. - Idziemy poszukać wujka Bąka? - zwrócił się do Oliego. - Podobno wziął ze sobą duży aparat i będziemy mogli robić zdjęcia.
- Pewnie! - zeskoczył z krzesła, ale zanim odbiegł, spojrzał się na mnie, pytając wzrokiem, czy może.
- Idź, ale żebym cię widziała.
- Spoko, luz! - i uciekł.
Rozejrzałam się po wielkiej sali, pełnej jasnego światła, gdzie nie gdzie odbijającego się od lampek szampana. Z jednej strony sali jakiś koleś z kolesiówą się miziają, chyba chcieli po kryjomu, no cóż, jakiś kawałek dalej to samo, gdzieś dalej kółko różańcowe wznoszące toast. Pośród nich był Michał. Niekiedy szukał wzrokiem Oliwiera, niekiedy spoglądał na mnie. Spokojnie panie Winiarski, wszystko pod kontrolą. Ogólnie ten bankiet był dla mnie tajemniczy. Z jakiej okazji został wydany nie dane było mi tego wiedzieć. W oczy rzucały się żółte loga na garniturach panów. Skra Bełchatów. Gdybym mogła chociaż wpisać to hasło w internecie... Nie wiem, czy ja jestem jakaś ciemna masa?
- No proszę, proszę! Kogo to moje oczy widzą?
Uniosłam wzrok i... Na początku trochę się zdziwiłam, potem dopiero dotarło do mnie, że stał przede mną, a na sam koniec wyszczerzyłam się jak do sera.
- Dobrze się czujesz? - zmarszczył czoło, uważnie mi się przyglądając.
Ty to jednak jesteś głupia. Brakowało jeszcze, żeby zaczęła mi z gęby ślina lecieć.
- Pogadamy dzisiaj, czy może mam wpaść innym razem? - zrezygnowany usiadł na krześle naprzeciwko.
- Nie, nie, znaczy tak, bo ja... - jąkałam się, po czym przybrałam przegrany wyraz twarzy i głęboko odetchnęłam. - Przepraszam, po prostu nie sądziłam, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie miałem nadzieję i codziennie wyglądałem przez okno sprawdzając czy czasami nie stoisz na podjeździe z rozwalonym autem.
- Zawsze mogłam specjalnie rozwalić auto, tylko żeby cię spotkać. - odparłam sucho prawie szepcząc, a na moje (nie)szczęście usłyszał to i jeszcze się z tego śmiał.
Głupia, niezręczna cisza. Wypadałoby zapytać jak się bawi, ale no hej, tu nikt się nie bawił tylko stał, a jak nie stał to siedział i wpierniczał przekąski. Beznadziejnie, bo nawet nie potrafiłam normalnie z nim pogadać. Przy innym mężczyźnie buzia mi się nie zamyka, a przy nim nie chce się nawet otworzyć.
- Jak zabawa? Z którym tu przyszłaś?
- Z Oliwierem. - palnęłam. Dopiero po chwili zrozumiałam, co powiedziałam i jak to brzmiało. Ugryzłam się w język, patrząc na rozbawionego Aleksa. - Jako opiekunka. - sprostowałam.
- Aaaa, to ty jesteś tą nową nianią, co Winiarski się nią chwalił? No proszę, czego to ja się dowiaduję.
Żeby było czym się chwalić.... i hejże, ludzie, Seniorek się mną chwalił?!
- Trafiłaś na całkiem porządnych ludzi. - oznajmił.
Porządnych? Mówi o Winiarskim? Okej, bogaty, zapewnia dziecku przyszłość, ale aż takim elegantem to nie jest, szczególnie w tym jak wychowuje dziecko. Czyli że co, oni wiedzą co dzieje się w domu Winiarskich?
- Co studiowałaś? - jakie pytanie, całkiem na temat, rzeczywiście. I co mam powiedzieć mu, że na studiach uczyłam się zakładać pieluchy?
- Dziennikarstwo. - odpowiedziałam stłamszona atmosferą.
- I bawisz jakiegoś bachora? - zakrztusił się własną śliną, tak to wyglądało.
- Lubię dzieci. - wzruszyłam ramionami. - Poza tym nie każde dziecko jest bachorem. - skarciłam go wzrokiem.
- Tak Oliwier to pocieszne dziecko o szerokich zainteresowaniach. - ironizował. - Jeszcze kilka dni, a poznasz się na nim i będziesz miała dosyć.
- Czemu tak mówisz? - zmrużyłam oczy.
- Opiekunki dość szybko im zwiewały, po prostu nie wytrzymywały psychicznie z młodym.
Oni naprawdę nie wiedzieli, co dzieje się w domu Winiarskich! A gdy jakaś niania zwiewała, starszy zwalał całą winę na niewychowanego syna! Bo żeby psychicznie nie wytrzymać z Oliwierem? Też mi coś. Jak już to ze starszym.
- Ale wiesz, to twoja sprawa gdzie i u kogo pracujesz. - dodał.
- Nie łatwo znaleźć sobie pracę jako dziennikarka. - po co się w ogóle przed nim tłumaczyłam?
- Widocznie źle szukasz. - uśmiechnął się z drwiną i sobie odszedł, po drodze zgarniając kolejną lampkę szampana.
Żaden ideał. Zadufany w sobie facet, który myśli, że jest najfajniejszy, najprzystojniejszy, i że zawsze ma rację. Pomyliłam się co do niego. Może i nie jest dobrze zapoznany ze sprawą Winiarskich, ale nawet jeżeli, to od razu, gdy spojrzy się na Oliwiera widać, że jest całkiem znośny. Ciągle wesoły i beztroski. Nie rozumiałam zachowania starszego Winiarskiego. No bo jak można obarczać własnego syna winą o to, że przez niego opiekunki uciekają szybciej, niż przyszły? No jak? Egoiści są wśród nas. Właściwie dwóch, których zdążyłam już poznać.
Wzdrygnęłam się na widok podchodzącego do mnie Winiarskiego, który zresztą cały czas obserwował mnie wzrokiem. Westchnęłam ciężko, bo zaraz miałam wysłuchać wywodów, gdzie to jest jego syn, czemu rozmawiałam z Aleksem, że jestem tu żeby pilnować Oliwiera, a nie zabawiać się z innymi gośćmi. Byłam nawet przygotowana, by mu wygarnąć co nieco, ale cóż to była za akcja!
- Napijesz się ze mną?
... aż zabrakło mi słów w słowniku.
apokalipso, idź sobie!
meteorycie, skręć na skrzyżowaniu!
promieniowanie, ochłoń!
a na składanie życzeń przyjdzie jeszcze pora, więc do napisania dzióbki!
Tego dnia jeszcze dużo myślałam przez co nie byłam sobą. Ciągle byłam myślami gdzieś daleko, co zauważył Oliwier. Może i lepiej, bo ja sama miałam dość udawania, że go słuchałam i kiwania głową, że miał rację. A zakładając, pewnie jej nie miał, przecież to dopiero dziecko. Jedyne, co udało mi się obczaić, to to, że był bardzo podekscytowany jakimś wyjściem ojca, i że chciałby z nim pójść, ale jak zwykle tatuś się nie zgadzał. Aha, bo bym ominęła najważniejsze. W niedziele i święta starszy Winiarski siedział w domu, zakuty w czterech ścianach sypialni i tylko nie kiedy krzyczał coś do Oliwiera. Zazwyczaj były to wyrzuty, czasami zdarzało się, że prosił go, by coś mu przyniósł. Ogólnie stare śmieci, nic się nie zmieniło.
- Karina, ty mnie w ogóle nie słuchasz!
Wzdrygnęłam się, patrząc na Oliwiera klęczącego przed moją siedzącą postacią na kanapie. Uśmiechnęłam się do niego nikle, a on tylko burknął pod nosem i usiadł obok mnie z założonymi rękoma.
- Mówiłem, że chcę jechać z tatą. Pindluje się i pindluje, więc to musi być fajna impreza. Pogadasz z nim? - spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- Oli, widocznie to bardzo ważne spotkanie dla twojego taty, więc chyba nie wypada ładować mu się na głowę.
- Ja chyba też jestem ważny, no nie? - chrząknął, wyraźnie niezadowolony.
- Oczywiście, że jesteś, ale chyba w tym przypadku to nie. - uśmiechnęłam się do niego złośliwie.
- Pogaaaaadaj z nim. - skomlał mi nad uchem.
- Dobra, mogę, ewentualnie, ale nie obiecuję żadnych dobrych rezultatów.
Tymi oto słowami zostawiłam go i udałam się na górę. Robiłam to wyłącznie dla świętego spokoju i może też dlatego, żeby Oli poczuł się bardziej zauważalny w tym domu. Taka impreza na pewno dobrze mu zrobi. Otworzy się na świat i ludzi, choć z tym kłopotów on raczej nie miał.
Stanęłam przed drzwiami do jego sypialni, z której wiało chłodem w moim odczuciu. Nie lubiłam starć z nim, bo przecież zdążyłam się na nim przejechać, czy go poznać. Gdy usłyszałam ciche 'proszę', niepewnie weszłam, a ciepło, które panowało w tym pokoju uderzyło we mnie obuchem.
Winiarski stał przed lustrem nad szafką. Ubrany w spodnie od garnituru i białą koszulę, próbował zawiązać krawat. Widział moje odbicie w lustrze i jakież było jego zdziwienie, że ujrzał mnie, a nie swojego syna. I tak patrząc na wnętrze jego sypialni, na te ciepłe kolory, które tam panowały, znikła moja niepewność i obawa, że coś mogło pójść nie tak. Podeszłam bliżej niego i stanęłam za jego plecami.
- Może ja spróbuję? - nie czekając na jego odpowiedź, stanęłam przed nim i zaczęłam zawiązywać krawat. Ciepło jego oddechu muskało moje dłonie, co mi wcale nie pomagało. Co chwila patrzyłam w górę, orientując się, że przeszywał mnie niebieskim wzrokiem. - Wiesz, to nie takie trudne, jak ma się wprawę. Gotowe. - uśmiechnęłam się, zabierając ręce i odruchowo spoglądając w lustro.
- Nie płacę ci za to, żebyś siedziała ze mną, tylko za to, żebyś pilnowała mojego syna. - rzucił chłodno.
- Wiem. Przyszłam tu w innej sprawie. - odwróciłam się do niego i zdałam sobie sprawę, że nadal mnie przeszywał wzrokiem. - Oliwier bardzo chciałby pojechać z tobą.
- Wykluczone. Zostaje z tobą w domu. Nie mam zamiaru za nim latać i sprawdzać, czy nic mu się nie stało. Zresztą ten bankiet jest dla dorosłych, a nie dla dzieci. - ze świstem wyminął mnie i zaczął szukać czegoś w szafie.
- A ja myślę, że warto byłoby go zabrać ze sobą. Poznałby nowych ludzi, otworzyłby się na świat. To całkiem fajne przeżycie dla dziecka w jego wieku.
- Nie sądzę. Nie miałbym wolnego czasu dla siebie i dla znajomych. Pilnowanie dziecka nie wchodzi w grę. - uparty stał przy swoim, a ja miałam ochotę tupnąć nogą i narzucić mu towarzystwo Oliwiera, czy tego chciał, czy nie. - W ogóle, przepraszam, od kiedy to my jesteśmy na Ty? - zmrużył oczy.
Nic nie trwa wiecznie. Musiał wtrącić swoje co nieco, bo przecież rozmowa schodziła na niewłaściwy tor. Palant, a nawet gorzej... szympans!
Naszym uszom dobiegł głos stuknięcia o drzwi. Winiarski szybko otworzył je, a do pokoju wpadł Oliwier. Zaśmiałam się pod nosem.
- Ciebie to śmieszy? - wycedził w moją stronę, szybko spoważniałam. - A ty gówniarzu jeden ile razy mam ci mówić, że się nie podsłuchuje starszych?! - podniósł go za ramię i potrząsnął kilka razy. Oliwier skulił się na tyle, ile mógł.
- Bo ja chciałem jechać z tobą. - mówił łamiącym się głosem.
- Nie pojedziesz! Nie mam zamiaru cię pilnować! - puścił go.
- Ka ka rina... - jąkał się. - Ona może z nami pojechać. Będzie mnie pilnowała.
Winiarski spojrzał się na mnie chłodnym wzrokiem. Wiedziałam, że nie da za wygraną ani jeden ani drugi. Nie wiedziałam też, czy zdziałam cokolwiek trzecim głosem, ale przełamałam się i spróbowałam.
- Mogę pojechać.
Tym razem to ja świdrowałam go wzrokiem, co pozytywnie wpłynęło, bo chwilę później sam podniósł Oliwiera z podłogi i szepnął mu coś na ucho.
- Idź się przebrać. - a potem wstał i zwrócił się do mnie. - Tobie też wypada to zrobić.
Trzy godziny później znajdowaliśmy się w jednej z bełchatowskich eleganckich restauracji. Tłum wielkich panów i ich towarzyszek, połowa to zapewne żony i dziewczyny, i dzieci, latające od stolika do stolika. Tak, panie Michale, rzeczywiście to impreza tylko dla dorosłych. Rzeczywiście, egoista.
Nie łatwo było mi uporać się w pół godziny i wybrać z mojej szafy coś, co nadawałoby się na bankiet. W końcu postawiłam na blado różową sukienkę, bez ramiączek i obcisłą w talii, a także kremowe platformy. Miałam na tyle dobrze, że mi w każdej fryzurze dobrze, więc postawiłam na rozpuszczone i wyprostowane. Oczywiście, gdy pojawiłam się ponownie w domu Winiarskich, młody, ubrany w swój garnitur zagwizdał i podszedł do mnie, oferując ramię. Zaś starszy po raz kolejny przeszywał mnie wzrokiem. I tak przez całą podróż do restauracji. Teraz siedziałam sama z Olim i rozglądałam się po sali, gdy to jego ojciec gdzieś się zaszył.
- O patrz, to Arek! Syn wujka Mariusza. - pokazał mi palcem, a ja szybko trzepnęłam go w łapę. - Co? - spojrzał na mnie oburzony.
- Palcem się nie pokazuje. - wytłumaczyłam. Ledwo się obejrzałam, a przede mną stał rozweselony kumpel młodego, którego mi przed chwilą pokazywał.
- Cześć. To moja niania, Karina. Karina to mój kumpel Arek.
- Dzień dobry. - uśmiechnął się młody, a ja odpowiedziałam mu tym samym. - Idziemy poszukać wujka Bąka? - zwrócił się do Oliego. - Podobno wziął ze sobą duży aparat i będziemy mogli robić zdjęcia.
- Pewnie! - zeskoczył z krzesła, ale zanim odbiegł, spojrzał się na mnie, pytając wzrokiem, czy może.
- Idź, ale żebym cię widziała.
- Spoko, luz! - i uciekł.
Rozejrzałam się po wielkiej sali, pełnej jasnego światła, gdzie nie gdzie odbijającego się od lampek szampana. Z jednej strony sali jakiś koleś z kolesiówą się miziają, chyba chcieli po kryjomu, no cóż, jakiś kawałek dalej to samo, gdzieś dalej kółko różańcowe wznoszące toast. Pośród nich był Michał. Niekiedy szukał wzrokiem Oliwiera, niekiedy spoglądał na mnie. Spokojnie panie Winiarski, wszystko pod kontrolą. Ogólnie ten bankiet był dla mnie tajemniczy. Z jakiej okazji został wydany nie dane było mi tego wiedzieć. W oczy rzucały się żółte loga na garniturach panów. Skra Bełchatów. Gdybym mogła chociaż wpisać to hasło w internecie... Nie wiem, czy ja jestem jakaś ciemna masa?
- No proszę, proszę! Kogo to moje oczy widzą?
Uniosłam wzrok i... Na początku trochę się zdziwiłam, potem dopiero dotarło do mnie, że stał przede mną, a na sam koniec wyszczerzyłam się jak do sera.
- Dobrze się czujesz? - zmarszczył czoło, uważnie mi się przyglądając.
Ty to jednak jesteś głupia. Brakowało jeszcze, żeby zaczęła mi z gęby ślina lecieć.
- Pogadamy dzisiaj, czy może mam wpaść innym razem? - zrezygnowany usiadł na krześle naprzeciwko.
- Nie, nie, znaczy tak, bo ja... - jąkałam się, po czym przybrałam przegrany wyraz twarzy i głęboko odetchnęłam. - Przepraszam, po prostu nie sądziłam, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie miałem nadzieję i codziennie wyglądałem przez okno sprawdzając czy czasami nie stoisz na podjeździe z rozwalonym autem.
- Zawsze mogłam specjalnie rozwalić auto, tylko żeby cię spotkać. - odparłam sucho prawie szepcząc, a na moje (nie)szczęście usłyszał to i jeszcze się z tego śmiał.
Głupia, niezręczna cisza. Wypadałoby zapytać jak się bawi, ale no hej, tu nikt się nie bawił tylko stał, a jak nie stał to siedział i wpierniczał przekąski. Beznadziejnie, bo nawet nie potrafiłam normalnie z nim pogadać. Przy innym mężczyźnie buzia mi się nie zamyka, a przy nim nie chce się nawet otworzyć.
- Jak zabawa? Z którym tu przyszłaś?
- Z Oliwierem. - palnęłam. Dopiero po chwili zrozumiałam, co powiedziałam i jak to brzmiało. Ugryzłam się w język, patrząc na rozbawionego Aleksa. - Jako opiekunka. - sprostowałam.
- Aaaa, to ty jesteś tą nową nianią, co Winiarski się nią chwalił? No proszę, czego to ja się dowiaduję.
Żeby było czym się chwalić.... i hejże, ludzie, Seniorek się mną chwalił?!
- Trafiłaś na całkiem porządnych ludzi. - oznajmił.
Porządnych? Mówi o Winiarskim? Okej, bogaty, zapewnia dziecku przyszłość, ale aż takim elegantem to nie jest, szczególnie w tym jak wychowuje dziecko. Czyli że co, oni wiedzą co dzieje się w domu Winiarskich?
- Co studiowałaś? - jakie pytanie, całkiem na temat, rzeczywiście. I co mam powiedzieć mu, że na studiach uczyłam się zakładać pieluchy?
- Dziennikarstwo. - odpowiedziałam stłamszona atmosferą.
- I bawisz jakiegoś bachora? - zakrztusił się własną śliną, tak to wyglądało.
- Lubię dzieci. - wzruszyłam ramionami. - Poza tym nie każde dziecko jest bachorem. - skarciłam go wzrokiem.
- Tak Oliwier to pocieszne dziecko o szerokich zainteresowaniach. - ironizował. - Jeszcze kilka dni, a poznasz się na nim i będziesz miała dosyć.
- Czemu tak mówisz? - zmrużyłam oczy.
- Opiekunki dość szybko im zwiewały, po prostu nie wytrzymywały psychicznie z młodym.
Oni naprawdę nie wiedzieli, co dzieje się w domu Winiarskich! A gdy jakaś niania zwiewała, starszy zwalał całą winę na niewychowanego syna! Bo żeby psychicznie nie wytrzymać z Oliwierem? Też mi coś. Jak już to ze starszym.
- Ale wiesz, to twoja sprawa gdzie i u kogo pracujesz. - dodał.
- Nie łatwo znaleźć sobie pracę jako dziennikarka. - po co się w ogóle przed nim tłumaczyłam?
- Widocznie źle szukasz. - uśmiechnął się z drwiną i sobie odszedł, po drodze zgarniając kolejną lampkę szampana.
Żaden ideał. Zadufany w sobie facet, który myśli, że jest najfajniejszy, najprzystojniejszy, i że zawsze ma rację. Pomyliłam się co do niego. Może i nie jest dobrze zapoznany ze sprawą Winiarskich, ale nawet jeżeli, to od razu, gdy spojrzy się na Oliwiera widać, że jest całkiem znośny. Ciągle wesoły i beztroski. Nie rozumiałam zachowania starszego Winiarskiego. No bo jak można obarczać własnego syna winą o to, że przez niego opiekunki uciekają szybciej, niż przyszły? No jak? Egoiści są wśród nas. Właściwie dwóch, których zdążyłam już poznać.
Wzdrygnęłam się na widok podchodzącego do mnie Winiarskiego, który zresztą cały czas obserwował mnie wzrokiem. Westchnęłam ciężko, bo zaraz miałam wysłuchać wywodów, gdzie to jest jego syn, czemu rozmawiałam z Aleksem, że jestem tu żeby pilnować Oliwiera, a nie zabawiać się z innymi gośćmi. Byłam nawet przygotowana, by mu wygarnąć co nieco, ale cóż to była za akcja!
- Napijesz się ze mną?
... aż zabrakło mi słów w słowniku.
apokalipso, idź sobie!
meteorycie, skręć na skrzyżowaniu!
promieniowanie, ochłoń!
a na składanie życzeń przyjdzie jeszcze pora, więc do napisania dzióbki!
wtorek, 11 grudnia 2012
TRZY
Ach, sobota.
Czasami zdaje nam się, że weekend to czas odpoczynku, refleksji czy lenistwa. Nie w moim przypadku. Ja musiałam zapierdzielać do pracy, bo inaczej mogłam ją stracić, a przecież tego nie chciałam. Wróć!; moja mama tego nie chciała.
Obczaiłam, że droga do Winiarskich nie jest na tyle długa, by wozić dupę samochodem, dlatego postanowiłam, że przejdę się pieszo. Jakaż to była radość ze strony mojej matki, że ma córkę, która przestrzega zdrowego trybu życia, a to tylko taka otoczka dla nadania mojemu życia trochę więcej piękna. W sumie mogła jeszcze dodać, że jestem szczupła, ale fuksem to ominęła.
Więc hej ho, hej go, do pracy by się szło. Chyba do Winiarskich.
- Chodź, pobłogosławię cię na ten pierwszy dzień w pracy.
Spojrzałam na matkę z ukosa, ubierając jesienny płaszcz. I znów chciałoby się spojrzeć na nią jak na debilkę, ale przecież nie mogłam zrobić tego własnej matce. Co jak co, ale nie tak mnie wychowano.
- Nie przesadzasz, mamo?
- Nie, czemu? Po prostu nie chcę, abyś spaliła się już w pierwszym dniu, czy to takie trudne do zrozumienia, że matka się o córkę troszczy? - oburzona, założyła ręce na piersi i uniosła dumnie głowę. Tak, bo tym miała niby coś zdziałać. Pokręciłam przecząco głową, a ona rozłożyła ręce. - To może kopniak?
- Nie, poradzę sobie bez twoim błogosławieństw czy tam sposobów na szczęście.
- Uparta jak osioł, a głupia jak brzoza. Pffu!
Wybuchnęłam śmiechem, klepiąc rodzicielkę po ramieniu, po czym wyszłam, ale zanim zdążyłam się obejrzeć, mama biegła za mną, ciężko dysząc, jakby no nie wiem, świnia ją goniła? Gorzej... tata!
- Czego znowu? - rzuciłam podirytowana.
- Ten no... poczekaj, niech odpocznę. - oparła się o płot, trzymając rękę na klatce piersiowej.
- Mamo, przebiegłaś zaledwie kilka metrów, ba przeliczyłabym ci to w centymetry, ale no właśnie, śpieszę się. Mów, co chcesz. - warknęłam.
- Co chcę? A taaak. - machnęła ręką niczym moja babka na dziadka, gdy jej nie słucha. - Ty, zapomniałam. A nie już wiem!
- Boże, daj mi cierpliwość, bo jak dasz siłę, to ich wszystkich rozpierdolę. - wzniosłam głowę ku niebu.
- Ty, wyrażaj się przy matce! - pogroziła mi palcem, po czym sama spojrzała w niebo i dodała: - Boże, wybacz jej. Nie wie, co czyni.
Popatrzyłam na nią odrażającym wzrokiem, po czym szturchnęłam, by powiedziała wreszcie, po co mnie goniła.
- Ach tak, kup pomidory, bo zrobię lazanię.
- I to jest ta twoja zajebista myśl?
- Nie, jeszcze jedna. Mam odbierać jak ten twój chłopak będzie dzwonił? Ten Paolo.
- Yyy, nie? - uniosłam znacząco brwi.
- Czemu? Wstydzisz się go? A może on gejem jest? Tata od razu jak cię zobaczył, to wiedział, że będziesz miała słabość do homków.
- Do jasnej cholery mamo, dasz mi wreszcie pójść do pracy?! - warknęłam zażenowana.
- A dam. Ale jak się dowiem, że ten cały Paolo jest gejem, to powyrywam ci nogi z dupy razem z cyckami, zrozumiano?!
- Mam ci zasalutować, czy jak?
- Idź dziecko, bo patrzeć na ciebie nie mogę, - poganiała mnie.
- O! Najsensowniejsza myśl, jaka mogła ci się przytrafić!
- Kocham cię.
- Ja ciebie nie.
- Obchodzi mnie to. - prychnęła. Więcej jej nie słyszałam, być może poszła sobie do domu, widzieć też nie, bo gdybym się odwróciła, straciłabym po raz kolejny na czasie, bo jak do powszechnie wszyscy z mojej rodziny wiedzą, z nią lepiej nie wdawać się w dyskusje, skutki sami widzieliście.
I pfff? Paolo to nie był mój chłopak! Dobra, był, ale dopóki nie zaczęłam się w nim odnajdywać, a kiedy zaczęłam, to zerwałam. Jednak nic to nie dało, bo dalej tkwiłam w jego chorych planach. Wszystko to było chore włącznie z nim. Taki pic na wodę.
Oczywiście, aby nadać całemu porankowi piękna i uroku, puentą jest 20-minutowe spóźnienie do pracy. A mogłam przewieźć dupę samochodem. Mogłam!...
- Przepraszam, coś mnie zatrzymało. - oto ja, służebnica Winiarskich, niech się dzieje wola Seniora.
- Nie ważne. - burknął, wymijając mnie w progu. - Zrób Oliwierowi śniadanie, bo ja nie zdążyłem.
Chciałoby się przekląć na tego starego dziada, ale musiałam niestety zważać uwagę na jego syna, który uchylił łeb za ściany, by sprawdzić, kto przyszedł. Spóźniłam się ponad 20 minut, a on nie zdążył posilić dziecka. Czy w tym domu spotka mnie jeszcze coś gorszego? Najwyraźniej tak. Długo nie musiałam czekać.
- Twój telefon? - zapytałam, smarując dżemem tosty dla młodego. Zajrzałam przez ramię i zobaczyłam, że czyta czyjeś sms-y.
- No coś ty. Tata w życiu nie kupiłby mi telefonu. Mówi, że jest mi niepotrzebny.
- I słusznie, ale to nie znaczy, że możesz czytać jego wiadomości. Na złość mu tym nie zrobisz.
- Sprawdzam, czy pisał z mamą.
- Oliwier, przynieś mi telefon! - rozległ się krzyk jego ojca, zapewne stojącego w progu i niechcącego wejść, bo może nabrudzić jesiennym błotem. - Oliwier! - młody podskoczył na krześle, po czym szybko z niego zeskoczył i pobiegł do drzwi. - Znów czytałeś moje wiadomości?! Chcesz dostać w pysk?!
Biedny zapomniał wyłączyć skrzynkę pocztową. Teraz mu się za to obrywało, a ja nie mogłam nic zrobić. Jeden fałszywy krok w przód na pomoc, pełno wyrzutów, i kto wie, straciłabym pracę. Po co się wtrącać? Spojrzałam na sfrustrowanego malca, który rozmasowywał rękę. W oczach miał łzy, ale jak to przystało na faceta, mu nie wolno było się rozpłakać. Tego pewnie też nauczył go wojskowy, tudzież ojciec. Usiadł z powrotem na krześle, a ja podstawiłam mu pod nos tosty i gorące kakao. Ani drgnął, tylko ze spuszczoną głową siedział i nadal rozmasowywał rękę.
- Możesz się wypłakać. Tata nie widzi, a ja mu na pewno nie powiem. - pogłaskałam go po głowie, siadając na krześle obok niego.
- Jestem twardym chłopakiem. Chłopaki nie płaczą. Jest nawet o tym piosenka. - mruknął pod nosem.
- No dobrze. - kiwnęłam głową. - Twardy chłopak musi być też silny, a żeby być silnym trzeba dużo jeść. - podsunęłam mu bliżej talerz. - Więc jak będzie?
Podciągnął noskiem i zabrał się za konsumowanie śniadania. Jadł, aż mu się uszy trzęsły. Przez ten cały czas patrzyłam na niego, jak mu się mordka cieszy na widok takiego smakołyka w porannym posiłku. Żuł, machał nóżkami w powietrzu i co chwila uśmiechał się do mnie, jakby dziękował, że dałam mu jeść. Boże no!, czy jego ojciec ma naprawdę serce z kamienia?
Młody Winiarski nie zważał na moją obecność. Od razu po śniadaniu uciekł na górę, zapewne do swojego pokoju, jakby chciał dać mi tym znak, że chce zostać sam. Tylko, że to jeszcze dziecko, które potrzebuje opieki, towarzystwa, zabawy. Pierwszy raz w życiu widziałam, żeby w tak młodym wieku dzieci zamykały się w sobie.
Zszedł dopiero około godziny 15, kiedy to za chwilę miał wracać jego ojciec. W ręku trzymał jakąś ramkę ze zdjęciem, na którym widniała młoda kobieta.
- Przepraszam, że cię zostawiłem. - usiadł obok mnie i pokazał mi rzecz, którą trzymał. - Szukałem tego w pokoju mojego taty. Tylko nie mów mu, że tam byłem. - spojrzał na mnie niepewnie, po czym wrócił wzrokiem do zdjęcia. - To moja mama. Ładna, nie?
- Bardzo. - objęłam go ramieniem, a on podsunął się wyżej na kanapie i usiadł wtulony w mój bok.
- Nie są już razem. Tata mówi, że nie kocha mamy tak jak dawniej. Chciałbym, żeby znów byli razem. Myślisz, że to możliwe?
- Wszystko jest możliwe. Ale w tym przypadku będzie to zależeć od twoich rodziców. - odpowiedziałam krucho. - Widujesz się czasami z mamą?
- Raz w tygodniu. Tata tylko na tyle mi pozwala, bo tak ustaliła pani sędzia.
- Mało. - westchnęłam nieco oburzona. - Chciałbyś więcej?
- Pewnie! - wzdrygnął z radości. - Jest mi tam weselej niż tu, ale nie chcę zostawiać taty. Szkoda mi go. - szybko posmutniał, a ja objęłam go mocniej.
- Twój tata na pewno sobie poradzi. Jest już dorosły i nie będzie płakał, kiedy odejdziesz. Rodzice muszą się na to przygotować. Prędzej czy później i tak wyfruniesz z rodzinnego gniazda. - uśmiechnęłam się do niego na pocieszenie.
- Nie mam telefonu do mamy, żeby do niej pojechać.
- A ja mam pewien pomysł. Tylko musisz mi obiecać, że się nie wycofasz. - spojrzałam na niego ochoczo.
- Obiecuję! - uśmiechnął się. - Ale nie będzie boleć?
- Nie, coś ty. - poczochrałam mu włosy. - Wiesz dokładnie, gdzie mieszka twoja mama? - kiwnął potakująco głową. - Więc, kiedy twój tata będzie w pracy, my możemy jeździć do twojej mamy. Może nie codziennie, bo masz szkołę i musisz się uczyć, ale w weekendy czemu nie. Co ty na to?
Długo na jego reakcje nie musiałam czekać. Rzucił się na moją szyję i uściskał.
- Jesteś najlepszą nianią pod słońcem! Już cię lubię!
- Miło. - uśmiechnęłam się pod nosem, a zaraz potem dobiegł do moich uszu dźwięk silnika i zamykania drzwiczek samochodowych. Młody oderwał się ode mnie i chwycił szybko ramkę ze zdjęciem. - Lepiej to schowaj.
Szybko pobiegł na górę. Słyszałam trzaski drzwi, szuflad i pewien huk, zapewne wywołany jego wywrotem. W tym czasie do domu wszedł Winiarski i rzucając wielką torbę na podłogę obok wejścia do łazienki, spojrzał na mnie chłodnym wzrokiem, jakby pytał, gdzie podziałam jego syna.
- Karina, zgubiłem zająca! - jak na zawołanie obok mnie pojawił się jego rozweselony syn. - O cześć tato. - przywitał się.
- Jadłeś już obiad? - młody pokiwał przecząco głową. - To idź się ubierz, ogarnę się i skoczymy na pizzę.
Zniknął w łazience, a zdezorientowany Oliwier spojrzał na mnie z przerażonym wyrazem twarzy.
- Chyba zachorował. - szepnął, łapiąc mnie za rękę. - Boże, Karina tatuś mi się rozchorował! - histeryzował.
- Głupolu ty! Po prostu zabiera cię na obiad. Co, nigdy nie byłeś z tatą na pizzy?
- Nie? To nie w jego stylu. Wolał podstawić mi pod nos kiełbasę z chlebem.
- Widzisz, a jednak stać było go na coś więcej. Leć po kurtkę. - poganiałam go. Ruszył w stronę korytarza i dalej stojąc przy swoim powtarzał, że tata mu się rozchorował i będzie musiał iść z nim do lekarza. I wcale mu się nie dziwiłam, bo Winiarski nie dość, że swoją propozycją zaskoczył syna, to i mnie do tego, i ciekawe czy też czasami nie samego siebie.
dałam radę! z katarem i nieznośnym bólem gardła, oddaję w Wasze ręce trójeczkę. byłoby szybciej, ale miałam problemy techniczne z komputerem, których nie udało się naprawić, dlatego mam teraz nowe cacko, które jak na razie nie sprawia kłopotów. straciłam niestety wszystkie pliki w tym kolejne rozdziały tej opowieści, jak i drugiej, która miała się ukazać jakoś w ten weekend. tak, dobrze myślicie, nie ukaże się. może w innym terminie. muszę teraz nieźle nadrabiać. taki tam zapierdol w chorobie. z Bogiem moje dzióbki! <3
Czasami zdaje nam się, że weekend to czas odpoczynku, refleksji czy lenistwa. Nie w moim przypadku. Ja musiałam zapierdzielać do pracy, bo inaczej mogłam ją stracić, a przecież tego nie chciałam. Wróć!; moja mama tego nie chciała.
Obczaiłam, że droga do Winiarskich nie jest na tyle długa, by wozić dupę samochodem, dlatego postanowiłam, że przejdę się pieszo. Jakaż to była radość ze strony mojej matki, że ma córkę, która przestrzega zdrowego trybu życia, a to tylko taka otoczka dla nadania mojemu życia trochę więcej piękna. W sumie mogła jeszcze dodać, że jestem szczupła, ale fuksem to ominęła.
Więc hej ho, hej go, do pracy by się szło. Chyba do Winiarskich.
- Chodź, pobłogosławię cię na ten pierwszy dzień w pracy.
Spojrzałam na matkę z ukosa, ubierając jesienny płaszcz. I znów chciałoby się spojrzeć na nią jak na debilkę, ale przecież nie mogłam zrobić tego własnej matce. Co jak co, ale nie tak mnie wychowano.
- Nie przesadzasz, mamo?
- Nie, czemu? Po prostu nie chcę, abyś spaliła się już w pierwszym dniu, czy to takie trudne do zrozumienia, że matka się o córkę troszczy? - oburzona, założyła ręce na piersi i uniosła dumnie głowę. Tak, bo tym miała niby coś zdziałać. Pokręciłam przecząco głową, a ona rozłożyła ręce. - To może kopniak?
- Nie, poradzę sobie bez twoim błogosławieństw czy tam sposobów na szczęście.
- Uparta jak osioł, a głupia jak brzoza. Pffu!
Wybuchnęłam śmiechem, klepiąc rodzicielkę po ramieniu, po czym wyszłam, ale zanim zdążyłam się obejrzeć, mama biegła za mną, ciężko dysząc, jakby no nie wiem, świnia ją goniła? Gorzej... tata!
- Czego znowu? - rzuciłam podirytowana.
- Ten no... poczekaj, niech odpocznę. - oparła się o płot, trzymając rękę na klatce piersiowej.
- Mamo, przebiegłaś zaledwie kilka metrów, ba przeliczyłabym ci to w centymetry, ale no właśnie, śpieszę się. Mów, co chcesz. - warknęłam.
- Co chcę? A taaak. - machnęła ręką niczym moja babka na dziadka, gdy jej nie słucha. - Ty, zapomniałam. A nie już wiem!
- Boże, daj mi cierpliwość, bo jak dasz siłę, to ich wszystkich rozpierdolę. - wzniosłam głowę ku niebu.
- Ty, wyrażaj się przy matce! - pogroziła mi palcem, po czym sama spojrzała w niebo i dodała: - Boże, wybacz jej. Nie wie, co czyni.
Popatrzyłam na nią odrażającym wzrokiem, po czym szturchnęłam, by powiedziała wreszcie, po co mnie goniła.
- Ach tak, kup pomidory, bo zrobię lazanię.
- I to jest ta twoja zajebista myśl?
- Nie, jeszcze jedna. Mam odbierać jak ten twój chłopak będzie dzwonił? Ten Paolo.
- Yyy, nie? - uniosłam znacząco brwi.
- Czemu? Wstydzisz się go? A może on gejem jest? Tata od razu jak cię zobaczył, to wiedział, że będziesz miała słabość do homków.
- Do jasnej cholery mamo, dasz mi wreszcie pójść do pracy?! - warknęłam zażenowana.
- A dam. Ale jak się dowiem, że ten cały Paolo jest gejem, to powyrywam ci nogi z dupy razem z cyckami, zrozumiano?!
- Mam ci zasalutować, czy jak?
- Idź dziecko, bo patrzeć na ciebie nie mogę, - poganiała mnie.
- O! Najsensowniejsza myśl, jaka mogła ci się przytrafić!
- Kocham cię.
- Ja ciebie nie.
- Obchodzi mnie to. - prychnęła. Więcej jej nie słyszałam, być może poszła sobie do domu, widzieć też nie, bo gdybym się odwróciła, straciłabym po raz kolejny na czasie, bo jak do powszechnie wszyscy z mojej rodziny wiedzą, z nią lepiej nie wdawać się w dyskusje, skutki sami widzieliście.
I pfff? Paolo to nie był mój chłopak! Dobra, był, ale dopóki nie zaczęłam się w nim odnajdywać, a kiedy zaczęłam, to zerwałam. Jednak nic to nie dało, bo dalej tkwiłam w jego chorych planach. Wszystko to było chore włącznie z nim. Taki pic na wodę.
Oczywiście, aby nadać całemu porankowi piękna i uroku, puentą jest 20-minutowe spóźnienie do pracy. A mogłam przewieźć dupę samochodem. Mogłam!...
- Przepraszam, coś mnie zatrzymało. - oto ja, służebnica Winiarskich, niech się dzieje wola Seniora.
- Nie ważne. - burknął, wymijając mnie w progu. - Zrób Oliwierowi śniadanie, bo ja nie zdążyłem.
Chciałoby się przekląć na tego starego dziada, ale musiałam niestety zważać uwagę na jego syna, który uchylił łeb za ściany, by sprawdzić, kto przyszedł. Spóźniłam się ponad 20 minut, a on nie zdążył posilić dziecka. Czy w tym domu spotka mnie jeszcze coś gorszego? Najwyraźniej tak. Długo nie musiałam czekać.
- Twój telefon? - zapytałam, smarując dżemem tosty dla młodego. Zajrzałam przez ramię i zobaczyłam, że czyta czyjeś sms-y.
- No coś ty. Tata w życiu nie kupiłby mi telefonu. Mówi, że jest mi niepotrzebny.
- I słusznie, ale to nie znaczy, że możesz czytać jego wiadomości. Na złość mu tym nie zrobisz.
- Sprawdzam, czy pisał z mamą.
- Oliwier, przynieś mi telefon! - rozległ się krzyk jego ojca, zapewne stojącego w progu i niechcącego wejść, bo może nabrudzić jesiennym błotem. - Oliwier! - młody podskoczył na krześle, po czym szybko z niego zeskoczył i pobiegł do drzwi. - Znów czytałeś moje wiadomości?! Chcesz dostać w pysk?!
Biedny zapomniał wyłączyć skrzynkę pocztową. Teraz mu się za to obrywało, a ja nie mogłam nic zrobić. Jeden fałszywy krok w przód na pomoc, pełno wyrzutów, i kto wie, straciłabym pracę. Po co się wtrącać? Spojrzałam na sfrustrowanego malca, który rozmasowywał rękę. W oczach miał łzy, ale jak to przystało na faceta, mu nie wolno było się rozpłakać. Tego pewnie też nauczył go wojskowy, tudzież ojciec. Usiadł z powrotem na krześle, a ja podstawiłam mu pod nos tosty i gorące kakao. Ani drgnął, tylko ze spuszczoną głową siedział i nadal rozmasowywał rękę.
- Możesz się wypłakać. Tata nie widzi, a ja mu na pewno nie powiem. - pogłaskałam go po głowie, siadając na krześle obok niego.
- Jestem twardym chłopakiem. Chłopaki nie płaczą. Jest nawet o tym piosenka. - mruknął pod nosem.
- No dobrze. - kiwnęłam głową. - Twardy chłopak musi być też silny, a żeby być silnym trzeba dużo jeść. - podsunęłam mu bliżej talerz. - Więc jak będzie?
Podciągnął noskiem i zabrał się za konsumowanie śniadania. Jadł, aż mu się uszy trzęsły. Przez ten cały czas patrzyłam na niego, jak mu się mordka cieszy na widok takiego smakołyka w porannym posiłku. Żuł, machał nóżkami w powietrzu i co chwila uśmiechał się do mnie, jakby dziękował, że dałam mu jeść. Boże no!, czy jego ojciec ma naprawdę serce z kamienia?
Młody Winiarski nie zważał na moją obecność. Od razu po śniadaniu uciekł na górę, zapewne do swojego pokoju, jakby chciał dać mi tym znak, że chce zostać sam. Tylko, że to jeszcze dziecko, które potrzebuje opieki, towarzystwa, zabawy. Pierwszy raz w życiu widziałam, żeby w tak młodym wieku dzieci zamykały się w sobie.
Zszedł dopiero około godziny 15, kiedy to za chwilę miał wracać jego ojciec. W ręku trzymał jakąś ramkę ze zdjęciem, na którym widniała młoda kobieta.
- Przepraszam, że cię zostawiłem. - usiadł obok mnie i pokazał mi rzecz, którą trzymał. - Szukałem tego w pokoju mojego taty. Tylko nie mów mu, że tam byłem. - spojrzał na mnie niepewnie, po czym wrócił wzrokiem do zdjęcia. - To moja mama. Ładna, nie?
- Bardzo. - objęłam go ramieniem, a on podsunął się wyżej na kanapie i usiadł wtulony w mój bok.
- Nie są już razem. Tata mówi, że nie kocha mamy tak jak dawniej. Chciałbym, żeby znów byli razem. Myślisz, że to możliwe?
- Wszystko jest możliwe. Ale w tym przypadku będzie to zależeć od twoich rodziców. - odpowiedziałam krucho. - Widujesz się czasami z mamą?
- Raz w tygodniu. Tata tylko na tyle mi pozwala, bo tak ustaliła pani sędzia.
- Mało. - westchnęłam nieco oburzona. - Chciałbyś więcej?
- Pewnie! - wzdrygnął z radości. - Jest mi tam weselej niż tu, ale nie chcę zostawiać taty. Szkoda mi go. - szybko posmutniał, a ja objęłam go mocniej.
- Twój tata na pewno sobie poradzi. Jest już dorosły i nie będzie płakał, kiedy odejdziesz. Rodzice muszą się na to przygotować. Prędzej czy później i tak wyfruniesz z rodzinnego gniazda. - uśmiechnęłam się do niego na pocieszenie.
- Nie mam telefonu do mamy, żeby do niej pojechać.
- A ja mam pewien pomysł. Tylko musisz mi obiecać, że się nie wycofasz. - spojrzałam na niego ochoczo.
- Obiecuję! - uśmiechnął się. - Ale nie będzie boleć?
- Nie, coś ty. - poczochrałam mu włosy. - Wiesz dokładnie, gdzie mieszka twoja mama? - kiwnął potakująco głową. - Więc, kiedy twój tata będzie w pracy, my możemy jeździć do twojej mamy. Może nie codziennie, bo masz szkołę i musisz się uczyć, ale w weekendy czemu nie. Co ty na to?
Długo na jego reakcje nie musiałam czekać. Rzucił się na moją szyję i uściskał.
- Jesteś najlepszą nianią pod słońcem! Już cię lubię!
- Miło. - uśmiechnęłam się pod nosem, a zaraz potem dobiegł do moich uszu dźwięk silnika i zamykania drzwiczek samochodowych. Młody oderwał się ode mnie i chwycił szybko ramkę ze zdjęciem. - Lepiej to schowaj.
Szybko pobiegł na górę. Słyszałam trzaski drzwi, szuflad i pewien huk, zapewne wywołany jego wywrotem. W tym czasie do domu wszedł Winiarski i rzucając wielką torbę na podłogę obok wejścia do łazienki, spojrzał na mnie chłodnym wzrokiem, jakby pytał, gdzie podziałam jego syna.
- Karina, zgubiłem zająca! - jak na zawołanie obok mnie pojawił się jego rozweselony syn. - O cześć tato. - przywitał się.
- Jadłeś już obiad? - młody pokiwał przecząco głową. - To idź się ubierz, ogarnę się i skoczymy na pizzę.
Zniknął w łazience, a zdezorientowany Oliwier spojrzał na mnie z przerażonym wyrazem twarzy.
- Chyba zachorował. - szepnął, łapiąc mnie za rękę. - Boże, Karina tatuś mi się rozchorował! - histeryzował.
- Głupolu ty! Po prostu zabiera cię na obiad. Co, nigdy nie byłeś z tatą na pizzy?
- Nie? To nie w jego stylu. Wolał podstawić mi pod nos kiełbasę z chlebem.
- Widzisz, a jednak stać było go na coś więcej. Leć po kurtkę. - poganiałam go. Ruszył w stronę korytarza i dalej stojąc przy swoim powtarzał, że tata mu się rozchorował i będzie musiał iść z nim do lekarza. I wcale mu się nie dziwiłam, bo Winiarski nie dość, że swoją propozycją zaskoczył syna, to i mnie do tego, i ciekawe czy też czasami nie samego siebie.
dałam radę! z katarem i nieznośnym bólem gardła, oddaję w Wasze ręce trójeczkę. byłoby szybciej, ale miałam problemy techniczne z komputerem, których nie udało się naprawić, dlatego mam teraz nowe cacko, które jak na razie nie sprawia kłopotów. straciłam niestety wszystkie pliki w tym kolejne rozdziały tej opowieści, jak i drugiej, która miała się ukazać jakoś w ten weekend. tak, dobrze myślicie, nie ukaże się. może w innym terminie. muszę teraz nieźle nadrabiać. taki tam zapierdol w chorobie. z Bogiem moje dzióbki! <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)